Na razie potwierdza się sprawdzona historycznie reguła, zgodnie z którą w trakcie trwania cyklu podwyżek w USA na giełdach... panuje hossa. Przypomnijmy, że w poprzednim cyklu zaostrzania polityki pieniężnej za oceanem (lata 2004–2006) nasz rodzimy rynek akcji przeżył potężną falę wzrostową, która w kulminacyjnej fazie przerodziła się wręcz w bańkę spekulacyjną, windując wyceny szczególnie małych spółek do astronomicznych pułapów. Podwyżki stóp w USA wcale w tym nie przeszkodziły, przynajmniej od razu. Dlaczego? Najprostsza teoria jest taka, że podwyżki są zwykle oznaką siły gospodarki amerykańskiej i ogólnie globalnej, a silna gospodarka to wzrost zysków spółek, optymizm konsumentów itp. – czyli sytuacja korzystna dla rynków akcji.
Oczywiście nie oznacza to, że zaostrzanie polityki pieniężnej w największej gospodarce nie ma żadnego praktycznego wpływu. Ma, ale wpływ ten jest... opóźniony. Taka teoria wydaje się zresztą dość intuicyjna – zanim wyższe koszty pieniądza przełożą się na znaczne pogorszenie koniunktury, musi minąć nawet wiele miesięcy, w trakcie których firmy zaczną ciąć plany inwestycyjne, pojawią się pierwsze problemy z obsługą długów, a konsumenci zaczną uginać się pod presją wyższych kosztów kredytów.
Zaskakująca reguła
Na gruncie giełdowym to opóźnienie prowadzi do zaskakującej reguły. Dwie ostatnie wielkie bessy (2000–2002, 2008) miały miejsce nie wtedy, gdy Fed podnosił stopy, lecz gdy... je obniżał. I tutaj wytłumaczenie jest proste – obniżki kosztów pieniądza były wyrazem obaw przed rozkręcającym się spowolnieniem gospodarczym, a takie warunki przecież nie są korzystne dla rynków akcji. Oczywiście obniżki nie mogły automatycznie zatrzymać tych negatywnych procesów ze względu na wspomniane opóźnienie (efekty obniżek były widoczne dopiero później, kiedy rynki akcji weszły w okres hossy).
To sugerowałoby, że trwający cykl zaostrzania polityki pieniężnej w USA na razie nie stanowi jeszcze śmiertelnego zagrożenia dla akcji. Na razie, ale z upływem czasu takim zagrożeniem stać się może – co do tego nie ma wątpliwości. Kiedy to się może stać? Nie ma tu prostej reguły typu „sprzedaj po trzech podwyżkach" (w latach 2004–2006 było ich dziewięć!). Istnieje jednak bardziej skomplikowana, ale sprawdzona reguła – sygnałem ostrzegawczym przed recesjami była zwykle sytuacja, w której stopy Fedu wędrowały powyżej rentowności długoterminowych obligacji, np. dziesięcioletnich (to tzw. odwrócenie krzywej rentowności).
Taki sygnał nie jest jakimś „pewnikiem", podbudowanym niezłomną teorią ekonomiczną, ale popularne wytłumaczenie jest takie, że omawiany sygnał jest wyrazem niewiary rynku (ogółu inwestorów na rynku pieniężnym) w gospodarkę. Wolą w takiej sytuacji kupować przynoszące niższą rentowność dłuższe obligacje niż krótkoterminowe papiery, bo spodziewają się, że dochodowość tych drugich i tak pójdzie ostro w dół na skutek recesji i wymuszonego łagodzenia polityki pieniężnej – w ten sposób, na zasadzie „rynek ma zawsze rację" tłumaczony jest omawiany sygnał.
Dobra wiadomość jest taka, że z taką sytuacją na razie nie mamy do czynienia i nie będziemy mieć do czynienia nawet po spodziewanej czerwcowej podwyżce stóp. Gorsza – że w ostatnich miesiącach kroczek po kroczku zmierzamy w tę stronę. Jeszcze na jesieni ub.r. rentowność dziesięcioletnich obligacji USA była o prawie 2 pkt proc. wyższa od stopy Fedu. Po prawdopodobnej czerwcowej podwyżce ta różnica może skurczyć się poniżej 1 pkt proc. To efekt tego, że rynek obligacji niezbyt ochoczo reaguje na cykl zacieśniania polityki monetarnej i rentowność dłuższych papierów w ostatnich kilku miesiącach raczej spada, niż rośnie. Wiara w cudowny wpływ polityki ekonomicznej Trumpa szybko zaczęła „więdnąć".