Bliski Wschód od dekad jest przedmiotem szczególnej troski kolejnych amerykańskich prezydentów. Wygląda jednak, że Joe Biden rozpocznie swoje rządy akurat w momencie, gdy sytuacja w tym regionie będzie dosyć spokojna. Za rządów Donalda Trumpa zdołano szybko pozbawić terytorium tzw. Państwo Islamskie. Wbrew obawom wielu ekspertów nie doszło też do większej konfrontacji zbrojnej pomiędzy USA a Iranem. Amerykanie zerwali umowę dotyczącą irańskiego programu nuklearnego i osłabili gospodarkę Iranu sankcjami. Irańczycy odpowiedzieli szeregiem terrorystycznych prowokacji, których liczba i jakość gwałtownie jednak spadła po likwidacji przez Amerykanów generała Kasema Sulejmaniego, dowodzącego „tajną wojną" w regionie. Po utracie swojego głównego stratega Iran mścił się jedynie symbolicznie. Izrael zawarł zaś stosunki dyplomatyczne ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem i Sudanem oraz zacieśnił nieoficjalne relacje z Arabią Saudyjską. Plan pokojowy dla Palestyny, opierający się głównie na daniu Palestyńczykom możliwości rozwoju ekonomicznego w zamian za faktyczną rezygnację z państwowości, nie wypalił. Ale podobną klęskę poniosły wszystkie poprzednie plany. Saudyjski następca tronu Mohammed bin Salman wykorzystał dobre relacje z Waszyngtonem do ostrych czystek i szerszego rozpychania się na regionalnej scenie. Liban pogrążył się w ostrym kryzysie gospodarczym i politycznym. Syryjski dyktator Baszar al-Asad przetrwał u władzy, ale USA, Turcja i Rosja wykroiły sobie strefy wpływów w jego kraju. Turecki prezydent Erdogan nie tylko przetrwał sankcje, załamanie liry oraz zadrażnienia z USA, Francją i państwami sąsiednimi, ale również odniósł zwycięstwo w wojnie w Karabachu, toczonej przez swojego azerskiego sojusznika.
Ogólnie jednak znaczenie tego regionu dla USA spadało. Bliskowschodnia ropa nie jest tak ważna w sytuacji, gdy konkurencję dla niej na kurczącym się rynku stanowią amerykańskie złoża łupkowe. Terroryzm islamski blednie zaś w obliczu zagrożenia strategicznego, jakim są Chiny. O ile więc na początku rządów Trumpa stacjonowało w Afganistanie blisko 13 tys. amerykańskich żołnierzy, a w Iraku 7,5 tys., o tyle w połowie stycznia będzie ich tam po 2,5 tys. Joe Biden może mieć więc na Bliskim Wschodzie mniej pracy niż poprzednik. No, chyba że pójdzie drogą George'a W. Busha i Baracka Obamy i znów będzie tam na siłę zaprowadzał demokrację.
Wybór dla ajatollahów
Jedną z najważniejszych decyzji, jakie może podjąć Biden, będzie ewentualny powrót do zawartej w 2015 r. umowy nuklearnej z Iranem (umowy JCPOA). Prezydent elekt już zapowiadał, że chce powrotu do tego porozumienia, pod warunkiem że Iran zakończy działania je łamiące, takie jak gromadzenie zapasów zubożonego uranu. Powrót umowy JCPOA oznaczałby zniesienie sankcji nałożonych na Iran. Bardzo cieszą się z tego kraje Europy Zachodniej. Ministrowie spraw zagranicznych Niemiec, Francji oraz Wielkiej Brytanii na poniedziałkowym spotkaniu w Berlinie wyrazili już chęć współpracy z Bidenem przy powrocie do JCPOA. Widzą oni szansę w otwarciu rynku irańskiego dla firm z ich krajów.
Możliwym zbliżeniem amerykańsko-irańskim są jednak mocno zaniepokojone sunnickie monarchie oraz Izrael. – Sytuacja na Bliskim Wschodzie bardzo się zmieniła przez ostatnie cztery lata. Każda nowa umowa z Iranem nie może się więc ograniczać do jego ambicji nuklearnych, ale musi też dotyczyć programu rakietowego i aspiracji w regionie – stwierdził Abdullatif bin Rashid al-Zayani, minister spraw zagranicznych Bahrajnu. 22 listopada izraelski premier Beniamin Netanjahu poleciał do Arabii Saudyjskiej, gdzie w mieście Neom (budowanej na pustyni metropolii high-tech) spotkał się z saudyjskim następcą tronu Mohammedem bin Salmanem i amerykańskim sekretarzem stanu Mikiem Pompeo. – Administracja prezydenta elekta Joe Bidena nie może wracać do umowy z Iranem z 2015 r. – stwierdził kilka godzin przed podróżą.