Pierwszy tom przywołanej w tytule kultowej sagi Kena Folleta opisuje upadek wielkich imperiów w pierwszej połowie XX wieku. Porównywanie pierwszego półrocza na rynkach do opisywanych we wspomnianej powieści wydarzeń jest oczywiście sporą hiperbolą, niemniej sam tytuł trafnie opisuje zdarzenia na rynkach w ostatnich miesiącach w zestawieniu z ostatnimi kilkudziesięcioma czy nawet kilkuset latami rynkowych zmagań.
Świat obiegła przed weekendem informacja, że spadek indeksu S&P 500 był najsilniejszym spadkiem w I półroczu od roku 1970, gdyby nie zaś odbicie w ostatnich tygodniach, analogia przesunęłaby się do lat 30. ubiegłego wieku. Żeby w pełni zrozumieć, jak szeroka i głęboka była wyprzedaż w minionych sześciu miesiącach, spójrzmy na inne indeksy. Zaznaczmy na wstępie, że spadki wszystkich wymienionych indeksów zamykały się w przedziale 20–30 proc. Zaczynając od amerykańskiego Nasdaq, było to najsłabsze pierwsze półrocze w historii indeksu oraz trzecie najsłabsze półrocze w ogóle.
Nadając taki tytuł niniejszemu komentarzowi, miałem na myśli przede wszystkim ten indeks. Spójrzmy, co się stało z głównymi jego komponentami, Meta platform (dawniej Facebook) straciła 52 proc., Apple, Microsoft i Alphabet staniały o przeszło 23 proc., Amazon stracił 36 proc., zaś Tesla 35 proc. Przypomnijmy, że do niedawna spółki te były wielkimi zwycięzcami popandemicznej hossy i przykładowo Amazon pomimo silnego spadku w dalszym ciągu notowany jest na poziomie z początków 2020 r.
Nie inaczej wygląda to na rynku polskim, gdzie WIG stracił najwięcej od 2008 r., a WIG20 spadł najsilniej od 2001 r., uzyskując wynik zbliżony do tego z pierwszego półrocza 2008 r. Patrząc na rynek polski, nie można nie wspomnieć o krajowych obligacjach, których indeks TBSP spadł najsilniej od początków jego historii.
Przeciętny w swojej całej historii spadek, chociaż najsilniejszy od pierwszego półrocza 2008 r., zanotował niemiecki DAX. Na tym tle 8-proc. spadek japońskiego Nikkei wygląda jak bardzo dobry rezultat – i jest nim w istocie.