Wyraźnie do góry poszły indeksy na Wall Street, a EUR/USD próbował opuścić strefę 1,4842-59, o której ważności wspominałem już wielokrotnie. Odwrót od tego poziomu na EUR/USD w połączeniu z przejściem indeksów na minusy około godz. 20:00 to bardzo negatywny sygnał. Wprawdzie oficjalnie był to wynik komentarza, jaki pojawił się ze strony przedstawiciela FED, który przestrzegł przed możliwymi stratami sektora bankowego z tytułu kredytów udzielonych na nieruchomościach komercyjnych i doprowadził tym samym do wyraźniejszej przeceny całego sektora. Jednak taki pretekst może pojawić się zawsze. Negatywnym sygnałem jest postępująca słabość rynków akcji, które nie umieją utrzymać wzrostów na dłużej po bardzo dobrych informacjach makro (przykładem jest ostatni czwartek i wczorajsza sesja). To też dowód na to, iż rynki być może zdyskontowały już wszystkie dobre informacje, a coraz więcej inwestorów zaczyna dostrzegać zagrożenia w postaci spekulacyjnej bańki wytworzonej przez nadmierną płynność rynków w ostatnich miesiącach i zawierane na potęgę spekulacje oparte o mechanizm carry-trade.
W efekcie dzisiaj rano nie obserwujemy mocnego złotego. A wręcz przeciwnie. Wczoraj wieczorem za sprawą niskiej płynności, euro osłabiło się w okolice 4,3280 (!), a dolar do 2,9390 (!). Jednak po tym jak indeksy na Wall Street zdołały jednak zakończyć sesję na plusach, a EUR/USD powstrzymał spadki w okolicach 1,4730, złoty spróbował nieco odrobić straty. W efekcie dzisiaj rano (godz. 9:29) euro jest warte 4,2870, dolar 2,9090, a frank 2,8380. Ruch ten nie jest jednak na tyle znaczący, aby mówić o ustąpieniu zagrożeń dla złotego. Zwłaszcza, że spadkami zakończył się handel na giełdach w Azji, a od zniżek rozpoczęła też Europa. Co ciekawe, w nocy stracił także dolar australijski, pomimo kolejnej podwyżki stóp procentowych o 25 p.b. jaką zaserwował Bank Australii. Inwestorom nie spodobał się towarzyszący tej decyzji komunikat, z którego wynikało, iż na kolejne ruchy trzeba będzie zaczekać kilka miesięcy. Dlaczego o tym piszę w kontekście złotego? Gdyż zaczyna to pokazywać generalne nastawienie do walut „wysokoprocentowych”, co w kontekście stopniowo rosnącej siły amerykańskiego dolara, może mieć fatalny wpływ dla złotego w najbliższym czasie.
Zwłaszcza, iż zagraniczni inwestorzy zaczynają być lekko zdenerwowani sytuacją na Ukrainie (nie chodzi tu bynajmniej o epidemię świńskiej grypy, a możliwe problemy z uzyskaniem kolejnej transzy pomocy z MFW) i brakiem stabilności politycznej w Rumunii (też w kontekście transz z MFW). Do tego spekulacje, jakie wczoraj pojawiły się w polskiej prasie sugerujące „majstrowanie przy progach”, choć później zdementowane przez resort finansów, raczej nie służyły uspokojeniu nastrojów.
Dzisiaj kalendarz publikacji jest w zasadzie pusty. Rozpoczyna się dwudniowe posiedzenie FED, a o godz. 16:00 poznamy jedynie dane o zamówieniach fabrycznych w USA. Inwestorzy będą „pozycjonować” się na drugą połowę tygodnia, kiedy to mamy FED, ECB, Bank Anglii i dane z amerykańskiego rynku pracy. W kraju opublikowane zostaną dzisiaj prognozy gospodarcze Komisji Europejskiej, które mogą przynieść rewizję prognoz gospodarczych dla Polski. Inwestorzy dostrzegają jednak coraz większe problemy z przyszłorocznym budżetem.
[b]EUR/PLN:[/b] Naruszenie oporu 4,28-4,29 ma daleko idące konsekwencje. I nie tylko z tego powodu, iż okolice te stały się teraz mocnym wsparciem. To też sygnał, iż kolejnym celem będą okolice 4,34-4,36, które możemy zobaczyć jeszcze w tym tygodniu. Zwyżka jest potwierdzana przez dzienne i tygodniowe wskaźniki. Docelowo możliwe jest testowanie 4,39-4,40 w listopadzie, po czym odwrót w dół.