Pod koniec stycznia Getin Noble Bank opublikował komunikat, w którym główny akcjonariusz zapowiada zamiar dokapitalizowania banku kwotą 190 mln zł. Dla banku realizującego program naprawczy, który nie może liczyć na refinansowanie zapadających obligacji podporządkowanych kolejnymi emisjami kierowanymi do detalicznych inwestorów, była to dobra wiadomość. Na tyle dobra, że szybko znaleźli się chętni do zakupu wcześniej taniejących obligacji banku. Ich średnia rentowność spadła z 7,47 proc. na koniec stycznia do 6,35 proc. miesiąc później. Poprawę postrzegania banku na rynku papierów dłużnych było zresztą widać już wcześniej, bowiem pod koniec grudnia średnia rentowność zbliżała się nawet do 8 proc.
Alergiczna reakcja
Zupełnie inaczej inwestorzy na rynku obligacji zareagowali na zamiar pozyskania ok. 1 mld zł kapitału z emisji nowych akcji przez GetBack. Notowania windykatora poprawiały się od początku roku, ale w ciągu dwóch dni od ogłoszenia planów emisyjnych średnia rentowność skoczyła z 5,64 proc. do 6,37 proc. brutto.
O ile wydaje się, że akcjonariusze mają prawo nie być zachwyceni pomysłem znacznego rozwodnienia ich udziałów, o tyle z punktu widzenia obligatariuszy każda emisja akcji wydaje się rozwiązaniem korzystnym, zmniejszającym dźwignię i wskaźniki zadłużenia, a przy okazji wyposażającym emitenta w środki, które mogą zostać wykorzystane np. na spłatę zaciągniętych zobowiązań. GetBack wskazał zresztą, że dzięki emisji akcji zamierza uzyskać 60–80 mln zł (według różnych źródeł) dodatkowego zysku rocznie, co należy rozumieć jako oszczędności na kosztach odsetek lub dodatkowo także na koszcie emisji długu. Dlaczego więc inwestorzy zareagowali tak, jakby informacja miała być niekorzystna dla wierzycieli?
Infekcja obligacji
Rozbieżność w reakcji jest tym bardziej zaskakująca, że GNB, pozyskując 190 mln zł z emisji akcji, wzmocni swój kapitał tylko nieznacznie (na koniec września było to nieco ponad 5 mld zł), natomiast GetBack, pozyskując 1 mld zł, nieomal go potroi (licząc według stanu na koniec września) lub przynajmniej podwoi (jeśli do wrześniowego kapitału zaliczyć zarejestrowaną nieco później publiczną emisję akcji z wakacji ub.r.). Tak czy inaczej, byłby to zastrzyk niebagatelny.
Różnica między emisjami GNB i GetBacku dotyczy nie tylko ich skali, ale także ceny płaconej za akcję. O ile główny akcjonariusz banku Leszek Czarnecki zgodził się zapłacić cenę znacznie powyżej notowań rynkowych, o tyle w przypadku GetBacku pozyskanie 1 mld zł z emisji 70 mln akcji oznaczałoby cenę poniżej ceny emisyjnej z ub.r. (18,5 zł) i poniżej poziomu, który kilka tygodni temu zarząd uznawał za atrakcyjny do kupna (15–16 zł). To nie spodobało się inwestorom giełdowym i wywołało dalszy spadek notowań GetBacku.