Właściciele „jakościowych" lokali mogą jednak w pewnym stopniu być zainteresowani współpracą z państwem.
Tomasz Bojęć, partner w think tanku ThinkCo, uważa, że przystąpieniem do SAN-ów pewna część właścicieli nowych mieszkań może być zainteresowana. – Kiedy przed kilkoma laty usłyszałem pierwszy raz o pomyśle SAN-ów, uznałem go za ciekawy, choć niemający większych szans na sukces. Wzrastające zainteresowanie inwestowaniem w mieszkania na wynajem wynikało m.in. z faktu, że znalezienie najemcy zabierało dwa–trzy tygodnie. Nie było powodu, by właściciele mieszkań mieli szukać wsparcia instytucjonalnego, rezygnując przy tym z części zysków. Pandemia wydłużyła jednak czas zasiedlania mieszkań i obniżyła stawki najmu. W obliczu zmiany dynamiki rynkowej możliwość zasiedlenia lokalu nieco taniej, ale bez angażowania się i ponoszenia ryzyka, może być dzisiaj dla wielu właścicieli atrakcyjna – mówi Bojęć.
Ponadto, wciąż dużo lokali kupują inwestorzy w ogóle niemyślący o wynajmowaniu: mieszkanie ma przechować wartość oszczędności. – Opieranie inwestycji na samym wzroście wartości nie było zbyt popularne w czasach, gdy mieszkania wynajmowały się na pniu. Obecnie jednak, gdy najem nie jest już tak szybki, a stawki nie wzrastają geometrycznie, SAN-y mogą umożliwić zasiedlenie mieszkania bez konieczności angażowania się właścicieli w ten proces. Wynajęcie staje się więc dla właściciela praktycznie bezkosztowe. SAN-y mają szansę cieszyć się dużą popularnością i stanowić dobrą odpowiedź zarówno na zaburzenia spowodowane pandemią, jak i samym kształtem obecnego rynku mieszkaniowego w Polsce – mówi Bojęć.
– Jeśli popatrzymy na założenia SAN-ów, prywatni właściciele mieszkań na wynajem powinni być uradowani: wieloletnia umowa i solidny najemca to emblematy świętego spokoju. Duża część posiadaczy może zgodzić się na niższy czynsz, zwłaszcza w obecnej sytuacji rynkowej – mówi Jan Dziekoński, niezależny ekspert. Podkreśla, że taka formuła funkcjonuje od lat w postaci podnajmu: właściciel zainteresowany świętym spokojem wynajmuje mieszkanie przedsiębiorcy na kilka lat, a ten podnajmuje je – a nawet poszczególne pokoje – po cenie rynkowej na krótsze okresy. Dla właściciela koszt świętego spokoju to 20–40 proc. dyskonta względem stawek rynkowych. Firma podnajmująca bierze na siebie wszelkie czynniki ryzyka.
– O sukcesie lub porażce SAN-ów zadecydują szczegóły ustawy. Pytań jest wiele, m.in. czy czynsz będzie indeksowany inflacją, czy będzie możliwość sfinansowania przez SAN remontu mieszkania, kto będzie brał na siebie ryzyko finansowe potencjalnych zniszczeń, kto będzie stał na straży gospodarności systemu – mówi Dziekoński. – Przy dobrych założeniach i wdrożeniu skorzystają niewątpliwie i właściciele, i najemcy. Mogą natomiast ucierpieć przedsiębiorcy podnajmujący mieszkania i zarządzający najmem – dodaje.
Głos „mieszkaniczników"
– Pomysł wykorzystania istniejącej infrastruktury technicznej do wprowadzenia systemu wspierania osób o niskich i średnich zarobkach jest bardzo dobry. Jednak tworzenie kolejnego pośrednika w wynajmie mieszkań takiego jak SAN jest moim zdaniem nieopłacalne i tworzy dodatkowe koszty administracyjne – komentuje Natalia Muturi, prezes Mzuri. – Dodatkowo, proponowane przez ustawę o SAN korzyści są dla mnie dyskusyjne. Gwarancja czynszu na poziomie 20 proc. poniżej rynkowego to iluzoryczna korzyść. W praktyce, dysponując bazą około 7 tys. mieszkań, udaje nam się osiągać ściągalność czynszu na poziomie 99,9 proc., a pustostany średnio wynoszą około 5 proc. 20-proc. dyskonto można porównać do tego, że w ciągu pięciu lat mieszkanie stoi puste przez rok – dodaje. Jej zdaniem lepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie nieskomplikowanego systemu dopłat do wynajmu mieszkań dla osób w trudnej sytuacji materialnej. – Dla zwiększenia poczucia bezpieczeństwa właścicieli mieszkań środki te powinny być wpłacane przez gminy bezpośrednio na konto wynajmującego. Takie rozwiązania istnieją od dziesiątek lat w Wielkiej Brytanii lub w Australii – podsumowuje.