Czy model jest problemem?

W "Parkiecie" z 7-8 listopada ukazał się interesujący tekst Adama Czerniaka traktujący o skutkach globalnego kryzysu dla ekonomii jako dyscypliny naukowej

Publikacja: 19.12.2009 08:05

Czy model jest problemem?

Foto: GG Parkiet

Autor trafnie wskazuje, że powszechnie stosowane modele ekonomiczne często zawodzą w sytuacjach kryzysowych, a ich istotnym ograniczeniem jest ignorowanie zależności z pogranicza ekonomii i innych nauk społecznych, jak socjologia i psychologia. W opinii [link=http://www.parkiet.com/artykul/866556.html]A. Czerniaka[/link] rozwój nauk ekonomicznych w ostatnich dekadach nadmiernie koncentrował się na abstrakcyjnych i sformalizowanych modelach (z czym wiązać się ma rosnąca aktywność matematyków i fizyków na tym polu), nie doceniając natomiast wniosków płynących choćby z historii gospodarczej.

Krytyka pojmowania ekonomii w kategoriach nauki ścisłej nie jest nowa. Wskazuje na to sam autor, przywołując "grzech Ricarda" opisany przez J. Schumpetera. Ze współczesnych autorów można by przypomnieć tu choćby T. Mayera, który już w 1980 r. napisał, że "prawda nie zawsze występuje w kostiumie matematycznego równania i nie zawsze rodzi się we wnętrzu komputera". Można mieć jednak wątpliwości, czy to ułomność modeli jest faktycznym problemem ekonomii.

Modele, których przykłady podaje autor, istotnie posiadają ograniczenia. I tak np. klasyczny model CAPM Sharpe’a-Lintnera nie jest w stanie przewidzieć występującego w okresie kryzysu wzrostu korelacji między stopami zwrotu różnych aktywów. Wynika to jednak wprost ze struktury modelu, który pierwotnie został zaproponowany do analizy jednego okresu i nie może przewidzieć zmian korelacji zachodzących w innych okresach. W szczególności w czasie kryzysu.

Również model VaR zawodzi w okresie kryzysu. Opisuje on zachowanie portfela inwestycyjnego (kredytowego itp.) z określonym prawdopodobieństwem, najczęściej rzędu 95-99 proc. Nie może więc uwzględnić sytuacji kryzysu, który występuje raz na wiele lat, a więc z prawdopodobieństwem o wiele mniejszym niż brakujące do pełnego opisu rzeczywistości 5 czy nawet 1 proc. Także model DSGE stosowany m.in. przez Bank Anglii nie mógł przewidzieć kryzysu na rynkach finansowych, choć z zupełnie innych powodów. Jak zauważył były gubernator tego banku Charles Goodhart goszczący w styczniu na seminarium fundacji CASE model ten nie uwzględniał pieniądza i monetarnej sfery gospodarki.

Należałoby powiedzieć, że powyższe modele wcale nie pretendują do przewidywania kryzysu i ich krytyka pod tym względem nie jest w pełni uzasadniona. Co więcej, znajomość specyfiki tych modeli nakazywałaby wręcz ostrożność w ocenie uzyskiwanych prognoz, jeśli występują ważne czynniki nie ujęte w modelu. Stawiany przez autora w kontekście wspomnianych modeli zarzut dotyczący angażowania do rozwiązywania problemów ekonomicznych matematyków czy fizyków również można by kwestionować.

Pomijając warsztat, którego nam - ekonomistom - nierzadko brakuje, kto inny jak nie matematyk jest świadomy ograniczeń abstrakcyjnych, sformalizowanych modeli. Przecież żadna formalna teoria, która jest wewnętrznie spójna, nie może być równocześnie kompletna. O tym, w dużym uproszczeniu, mówi dobrze znane matematykom pierwsze twierdzenie Goedla, które dla nas - ekonomistów - jest pojęciem znanym raczej ze słyszenia.

Jeśli to nie modele (ani tym bardziej ci, którzy je tworzą) są faktycznym problemem ekonomii, to z czego wynika jej słabość w obliczu kryzysu? Przede wszystkim modele ekonomiczne i uzyskiwane na ich podstawie prognozy dzieli daleka droga od podejmowania decyzji. Przykład: wbrew obiegowym opiniom, w połowie ub.r. niektórzy ekonomiści wskazywali na rosnące ryzyko osłabienia złotego. Mimo to banki nie ograniczały akcji kredytowej w walutach obcych, co mogły uczynić w przypadku hipotek, zmniejszając maksymalną dopuszczalną relację wielkości kredytu do wartości nieruchomości (LtV).

Przy ewidentnej różnicy w koszcie kredytu na korzyść walut obcych, której nie zniwelowało nawet późniejsze osłabienie złotego, a także olbrzymich nakładach poniesionych przez banki na reklamę, trudno sobie zresztą wyobrazić inną decyzję. Bo jeśli prognoza okaże się błędna? Bank poniesie straty, samotnie rezygnując z zyskownego biznesu. A jeśli prognoza będzie trafna? Wtedy problem będzie dotyczył wszystkich, a takie ryzyko - jak przekonuje właśnie psychologia - zdecydowanie łatwiej podjąć.

Kolejny przykład również dotyczący kredytów walutowych: mimo ułomności modeli prog-nostycznych już w połowie 2007 r. można było spotkać się z opiniami, że finansowanie przez polskie banki wieloletnich kredytów w walutach obcych poprzez krótkoterminowe transakcje fx swap wiąże się ze znacznym ryzykiem (co wtedy, jeśli nie da się rolować swapa albo gwałtownie wzrośnie jego koszt?).

Ale czy ktoś wyobraża sobie regulatora zakazującego finansowania akcji kredytowej w ten sposób, gdy sytuacja na rynkach finansowych wydaje się być w pełni pod kontrolą, a o samych fx swapach z wyjątkiem bankowych komitetów ALCO, departamentów skarbu i samego regulatora mało kto słyszał? Znacznie ograniczyłoby to ekspansję kredytową, stawiając równocześnie w uprzywilejowanej sytuacji pojedyncze banki dysponujące dostępem do finansowania u zagranicznych właścicieli. Argumentom pozostałych banków o ograniczeniu konkurencji trudno by wówczas odmówić racji.

Pozostając przy kwestii kredytów hipotecznych, trudno nie odnieść się do bańki spekulacyjnej na polskim rynku nieruchomości. Mimo zawodności modeli ekonomicznych (ba, mimo braku oficjalnego źródła danych o cenach nieruchomości!), przekonanie o istotnym przewartościowaniu cen nieruchomości w latach 2007-2008 nie było wśród ekonomistów (i nie tylko) odosobnione. NBP w Raporcie o inflacji z czerwca 2008 r. umieścił nawet analizę sytuacji na rynku nieruchomości wskazującą na wyraźne przewartościowanie cen mieszkań. Ale sama analiza to za mało, by banki zaostrzyły mocno poluzowane wówczas kryteria przyznawania kredytów hipotecznych (znów pojawia się pytanie "a jeśli przewartościowanie jeszcze się pogłębi?").

Ze względu na brak odpowiednich instrumentów, zacieśnienia standardów kredytowych nie mogły też wymóc ani władze monetarne, ani nadzór finansowy. Dyskusja na temat zdolności banków centralnych do kontrolowania cen aktywów i przeciwdziałania bańkom spekulacyjnym nie jest oczywiście nowa i trwa co najmniej od lat 30. XX wieku. W kontekście roli władz monetarnych warto zauważyć, że w czasie boomu kredytowego lat 2007-2008 stopy procentowe w Polsce podniesiono przecież łącznie o 200 punktów bazowych. Cóż z tego, jeśli istotą boomu było udzielanie kredytów w walutach obcych, dla których koszt pieniądza nie zależy od RPP?

Powyższe przykłady wskazują na dwa powody rozbieżności między modelami i prognozami ekonomistów a faktycznymi decyzjami. Po pierwsze, to sama natura ludzka - i niekoniecznie chodzi tu o brak zaufania do prognoz czy modeli, ale raczej o instynkt stadny (lepiej robić to, co wszyscy), o którym pisze też A. Czerniak, i przekonanie, że "tym razem będzie inaczej". Drugim powodem jest ograniczona skuteczność instrumentów szeroko rozumianej polityki gospodarczej. Faktycznym problemem jest więc nie tyle zawodność systemu wczesnego ostrzegania, lecz to, co robić w sytuacji, gdy pojawi się już sygnał ostrzegawczy. Udoskonalenie modeli jest jak najbardziej pożądane. Ale wyzwanie przed ekonomią stoi gdzie indziej: jak w praktyce wykorzystać wyniki tych modeli?

Komentarze
Zamrożone decyzje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Co martwi ministra finansów?
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów