Po pewnym okresie wyczekiwania rynki akcji ruszyły dolara, a inwestorzy pozbywali się walut z rynków wschodzących oraz euro, które jak dotąd okres letni miało bardzo udany. Wspólna waluta traciła silnie do dolara oraz franka szwajcarskiego, który w ostatnich miesiącach również traktowany jest przez rynki jako przystań na niepewne czasy. W tej sytuacji, choć złoty nie stracił istotnie wobec euro, został dość wyraźnie przeceniony wobec dolara i franka. Paradoksalnie pogorszenie nastrojów na rynkach globalnych nastąpiło na krótko po tym, jak Fed rozluźnił politykę monetarną, co z reguły jest dobrze przyjmowane przez rynki. Jednak warto pamiętać o tym, że rynki akcji miały za sobą lipcową hossę opartą o niezły sezon wyników amerykańskich spółek, euro zaś bardzo silnie zyskało od połowy czerwca i w tej sytuacji nie było już wielu chętnych do zakupów na obydwu rynkach, wielu inwestorów chciało natomiast realizować zyski. Najważniejsze amerykańskie indeksy nie pokonały po decyzji Fed ważnych poziomów technicznych i to było dla rynków sygnałem do odwrotu. Nie pomogły również dane z USA, choć po pierwszej negatywnej reakcji rynki zaczynały łapać oddech. Chodzi o cotygodniową publikację o nowych bezrobotnych w USA. Liczba zarejestrowań wzrosła do 484 tys., w górę też skorygowano poprzednie dane. Rynek oczekiwał spadku do 465 tys. Te dane są najgorsze od połowy lutego, podobnie jak czterotygodniowa średnia (473,5 tys.), która eliminuje część typowej dla tych danych zmienności. Można zatem uznać, iż przez ostatnie pół roku sytuacja na amerykańskim rynku pracy w ogóle nie uległa poprawie. Być może lepsze dane pozwoliłyby na większe odreagowanie po dwóch dniach ucieczki od ryzyka. Tymczasem ta publikacja najlepiej odzwierciedla kluczowe zagrożenia w dłuższym terminie. Brakującym elementem ożywienia gospodarczego jest właśnie wyraźny wzrost zatrudnienia w USA, który zwiększyłby wartość dochodów amerykańskich gospodarstw domowych, ale przede wszystkim zaszczepiłby wiarę w trwałość poprawy sytuacji. Bez tego elementu trudno oczekiwać wzrostu popytu prywatnego, który po wygaśnięciu impulsu fiskalnego (i przy obecnym poziomie deficytu w USA) jest niezbędny do wzrostu amerykańskiej gospodarki. To zaś sprawia, że perspektywy dla globalnych rynków akcji, od których zależą nastroje na rynku złotego, pozostają niepewne. Efekt pogorszenia nastrojów to przede wszystkim wzrosty kursów USDPLN i CHFPLN - do 3,1220 i 2,9690 pod koniec czwartkowych notowań w Warszawie. W przypadku EURPLN ciągle pozostajemy w okolicach 4,0 (4,0050). To jak zakończy się tydzień zależeć będzie po części od publikowanych jutro danych o sprzedaży detalicznej w USA (godz. 14.30). Z punktu widzenia euro, ale i złotego, ważne też będą wstępne dane o PKB w niemieckiej gospodarce, które poznamy już o 8.00 rano.