Jeśli podaż po wtorkowym popołudniowym spadku cen oczekiwała poważnej przeceny na wczorajszej sesji, to się przeliczyła. Nic takiego nie miało miejsca. Zamiast tego rynek w ramach sennych notowań trzymał się blisko wtorkowego zamknięcia. Tak blisko, że nie doszło nawet do testu poziomu wtorkowego minimum. Rozpiętość wahań na rynku terminowym, która wczoraj wyniosła 25 pkt, nie wymaga dodatkowego komentarza.Brak przeistoczenia się niedźwiedzich marzeń w rzeczywistość nie oznacza jednocześnie, że strona byków może czuć się spełniona.
Wczorajsze notowania to równowaga. Poziom wtorkowego minimum nie był testowany, co nie oznacza, że nie może do takiego testu dojść teraz. Prawda jest jednak taka, że z punktu widzenia średniego terminu spadek pod wtorkowe minimum niewiele zmieni. Tu trzeba rozróżnić dwa podejścia. Albo skupiamy się na bieżących zmianach cen i relacjach wielkości ruchów względem siebie, albo odnosimy bieżące wartości do historycznych poziomów.
Oba podejścia często się zbiegają, ale są sytuacje, gdy mamy do czynienia z różnicami. Tak właśnie jest teraz. Jeśli na wykres spojrzymy w zakresie od 29 listopada, to uznamy, że rynek jest w trendzie wzrostowym, a obserwowana korekta jest relatywnie płytka. Stąd płynie wniosek, że nie ma się czym martwić, póki ta korekta płytką pozostanie. Gdyby jednak spadek cen miał się wyraźnie powiększyć, trzeba będzie zrewidować ocenę rynku.
Inne podejście porównuje ostatni wzrost cen do poziomu szczytu trendu. Mamy więc porównanie i fakt, że we wtorek poprzedni rekord został pokonany, ale ceny się cofnęły. To rodzi wątpliwości, czy popyt jest zdolny do dalszej zwyżki cen. Nie wspominając o potencjalnej formacji podwójnego szczytu. Pytanie, czy już teraz można mówić o fiasku popytu.
Czy aktualna skala cofnięcia jest już na tyle duża, by przekreślała szanse popytu na ponowienie akcji? Moim zdaniem zbyt duży pesymizm w tej chwili nie ma poważnego uzasadnienia. Rynek wprawdzie ma swoje mankamenty i styl zwyżki pozostawia wiele do życzenia, ale do tej pory nie wydarzyło się nic takiego, co pozwalałoby powiedzieć, że to podaż przejęła władzę. Wczorajsze niemrawe wahania w sytuacji, gdy ceny mogłyby mocniej spaść, tylko to potwierdzają. Owszem, popyt nie kipi energią, ale podaż tym bardziej. Ale do tej pory ceny rosły.