To w zasadzie takie żelazne minimum, które podsumowuje ideę pracy na tym stanowisku, umiejętne strzyżenie owiec. Jednak, gdyby przy okazji udało się owce nieco podtuczyć, zysk byłby podwójny i to nie tylko dla ekipy Donalda Tuska.

Dziewięć lat temu, kiedy dane było mi pracować dla polskiego podatnika w gmachu przy Świętokrzyskiej, ekipa obecnego premiera parła do wyborów pod hasłem trzy razy 15 proc. Chodziło wówczas o obniżenie PIT, CIT i podstawowej stawki VAT do 15 proc. Niedoszły premier Rokita nigdy nie miał możliwości wdrożenia tej koncepcji, gdyż po słynnym spocie o pustej lodówce Platforma tamte wybory przegrała. Koncepcja jednak i tak była nierealna, nawet wobec gospodarki wchodzącej w okres szybkiego wzrostu gospodarczego. Spadek dochodów budżetowych byłby zbyt duży, a Polska dopiero zdobywała zaufanie na rynkach międzynarodowych. Teraz pozycja polskiego rządu na międzynarodowym rynku długu jest utrwalona, ale po okresie niskiego wzrostu miejsca na obniżki podatków wydaje się nie być w ogóle. Jednak na dwa lata przed wyborami proponuję premierowi oraz nowemu ministrowi odkurzenie jednego ze wspomnianych 15 proc. – podatku od dochodów osobistych.

Pochylmy się najpierw nad istotą PIT-u. O ile każdy podatek jest w pewnym sensie niemiły dla podatnika, z punktu widzenia całego społeczeństwa PIT jest tworem wyjątkowo wrednym. Państwo bowiem wymierza karę za wykonywaną pracę, przy czym w systemie progresywnym kara ta rośnie szybciej od nakładów pracy. Określenie klina podatkowego nie jest tu także przypadkowe, podatek, jak i inne narzuty na płace wbijają bowiem klin pomiędzy płacę równowagi, która przy braku narzutów zadowalałaby maksymalną ilość oferentów pracy, jak i pracodawców. Tymczasem im większe narzuty, tym wyższy klin, im większy klin, tym dalej od optymalnego poziomu znajduje się punkt, w którym rynek osiąga równowagę. Zatrudnienie jest mniejsze, bezrobocie wyższe, gospodarka rozwija się wolniej. Marnym argumentem byłoby tu stwierdzenie, że podatek dochodowy w Polsce jest i tak niższy niż w wielu innych krajach europejskich, które w ten sposób jedynie bardziej ograniczają swój potencjał. Co więcej, w sytuacji gdy decyzje o lokalizacji inwestycji zagranicznych podejmują menedżerowie, nie ma lepszego wabika niż niskie podatki dochodowe. Wreszcie taki podatek wpisuje się w ideę uproszczenia systemu podatkowego, gdyż towarzyszyłaby mu likwidacja ulg, wspólne rozliczanie straciłoby sens i możliwe byłoby wyeliminowanie rozliczania rocznego w ogóle.

Jak wspomniałem, polskie finanse publiczne nie dają zbyt wiele miejsca na luzowanie fiskalne. Na ten moment. Ale w 2015 r. może być już inaczej, a to na teraz najwcześniejszy możliwy termin wprowadzenia zmian. Polskie finanse publiczne są mocno procykliczne, więc jeśli nadzieja na ożywienie gospodarcze zmaterializuje się, kasa państwa za dwa lata będzie znacznie mniej dziurawa. Co więcej, zmiana nie musi mieć charakteru ekspansji fiskalnej, a może być finansowana, przynajmniej w części, obniżeniem wydatków i wzrostem innych podatków.

Propozycja podatku od dochodów osobistych na poziomie 15 proc. może wydawać się na ten moment mrzonką. Do tego krytycy powiedzą, że jest wiele bieżących spraw do załatwienia. Naturalnie minister po zawitaniu do gabinetu został nimi niechybnie dociążony przez kolejkę wizyt. Ważne, aby mieć wizję zrobienia czegoś więcej.