Rynki na świecie przyjęły to ze spokojem, uznając, że katastrofa musi odcisnąć piętno na rynku lokalnym, na którym się wydarzyła. Wczoraj jednak, zamiast spodziewanego uspokojenia nastrojów, Nikkei kontynuował ruch spadkowy, i to przyspieszając tempo. Główny indeks japońskiej giełdy stracił w ciągu jednej sesji ponad 10 proc. W trakcie sesji skala spadku dochodziła do 14 proc., co było najgorszym wynikiem od czasu krachu z 1987 roku. Takiej przeceny rynki światowe nie mogły już przyjąć ze spokojem. O ile kontrakty w USA traciły na wartości około 2 proc., o tyle indeksy w Europie poddały się przecenie o 4–5 proc.

Pogorszenie nastrojów związane było z doniesieniami o rosnącym (rano naszego czasu) skażeniu radioaktywnym, będącym skutkiem kolejnej eksplozji w elektrowni jądrowej Fukushima. Wiadomości były niepokojące, co dało się odczuć na rynkach, na których dominowała awersja do ryzyka. Rosła wartość dolara i jena, a spadały wyceny na rynkach surowcowych oraz walut uznawanych na ryzykowne. Przecenie poddał się także złoty. Co ciekawe, rynek akcji w Warszawie wprawdzie także stracił wczoraj na wartości, ale skala przeceny odpowiadała raczej tej na rynku amerykańskim. Na tle zmian, jakie miały miejsce w Europie, indeks WIG20 zachowywał się wyraźnie lepiej. Końcowy wynik sesji, czyli spadek indeksu 20 największych polskich spółek notowanych na GPW o 0,3 proc., wskazuje na spory zapas kapitału. Powstrzymana przecena to jedno, a wzrost cen to drugie, ale z pewnością taka relatywna moc powinna nam dać do myślenia.

Wygląda na to, że uczestnicy polskiego rynku akcji, mimo osłabienia na rynku złotego, nie przejęli się ogólnym pesymizmem i rozpoczęli zagrywkę z myślą o wzroście cen, jaki się potencjalnie może pojawić, gdyby korekta na rynkach rozwiniętych miała się teraz zakończyć. Trzęsienie ziemi faktycznie jest dość dobrym punktem strząśnięcia. Jednak istnieje tu warunek, że nie pojawi się inne zagrożenie. Możliwość powikłań sytuacji w związku z promieniowaniem z elektrowni atomowej będzie przeciągać moment odbicia i może się okazać, że polski optymizm jest przedwczesny. Pozostaje więc trzymać się sygnałów, a te pojawią się po pokonaniu poniedziałkowego szczytu.