Niezwykła waga obniżki oceny wiarygodności finansowej amerykańskiego rządu dla opinii publicznej oraz światowych rynków finansowych wynika zarówno z samego faktu, że rating spadł z najwyższego możliwego poziomu (co dla wielu inwestorów rodzi poważne praktyczne implikacje), jak i z tego, że USA utraciły tę ocenę po raz pierwszy w historii. Warto zatem odpowiedzieć sobie na dwa podstawowe pytania: czy obniżka ratingu USA była uzasadniona oraz czy rzeczywiście wydarzenie to – ze względu na swoje znaczenie – zwiastuje rozpoczęcie „nowej ery" na rynkach finansowych?
(Nie) zwykły kraj
Krytycy decyzji podjętej przez S&P sugerują m.in., że agencja nie bierze pod uwagę wyjątkowej, uprzywilejowanej roli USA jako emitenta głównej światowej waluty rezerwowej. Uważają oni, że pozycja ta w praktyce pozwala państwu emitować dowolne ilości obligacji, które i tak zostaną kupione na światowych rynkach, m.in. przez rządy innych państw, lokujących swoje rezerwy walutowe. Trudno jednak wyobrazić sobie, że agencja traktuje Stany Zjednoczone jak „zwykły" kraj. W takim wypadku nie dałoby się bowiem uzasadnić dotychczasowego ratingu zadłużenia amerykańskiego rządu na najwyższym poziomie AAA (oznaczającego de facto ryzyko kredytowe bliskie zera), w sytuacji kiedy wydatki budżetowe o ponad połowę przekraczają dochody państwa, deficyt od trzech lat grubo przekracza równowartość 10 proc. PKB, a zadłużenie (według prognoz MFW) ma wkrótce przekroczyć 100 proc. PKB.
Zwolennicy utrzymania najwyższego możliwego ratingu USA argumentują również, że kraj ten jako podmiot suwerenny emitujący własną walutę może po prostu wydrukować odpowiednią ilość dolarów, za które wykupi zapadające transze długu, a dodatkowo – wskutek spowodowanego tym wzrostu inflacji – zmniejszy realną wartość zadłużenia i jego relację do PKB. Teoretycznie jest to oczywiście możliwe, a dodatkowo było już nawet ostatnio realizowane przez Fed w praktyce pod nazwą „quantitative easing". Drukowanie pieniędzy bez pokrycia w celu ucieczki od długu poprzez inflację skutkuje jednak w końcu realnymi stratami dla wierzycieli. A właśnie ryzyko poniesienia strat związanych z działaniami podejmowanymi przez emitenta obligacji powinny odzwierciedlać ratingi kredytowe.
Przedstawiciele amerykańskiego rządu argumentują z kolei, że Standard & Poor's obniżył rating, pomimo osiągnięcia porozumienia w sprawie podwyższenia limitu zadłużenia i zaplanowanej redukcji deficytu budżetowego. Głównym uzasadnieniem obniżki ratingu podanym przez agencję był jednak fakt, że założone przez rząd tempo redukcji deficytu budżetowego nie wystarczy do powstrzymania narastania długu w relacji do PKB. Standard & Poor's podał także, że istotny wpływ na pogorszenie oceny wiarygodności kredytowej Stanów Zjednoczonych miało „zmniejszenie politycznej stabilności i przewidywalności", czego dowodem było grożące w ostatnim czasie ryzyko utraty płynności przez rząd w przypadku braku porozumienia partii politycznych w sprawie zwiększenia limitu zadłużenia.
Rynek w roli sędziego
Koronnym argumentem krytyków obniżki ratingu USA jest uzasadnienie, że najważniejszy sędzia, jakim jest światowy rynek finansowy, nadal uważa dług USA za superbezpieczny. Wskazują oni nawet, że rynkowe oprocentowanie długu USA osiągnęło w ostatnim czasie rekordowo niskie poziomy (rentowność amerykańskich obligacji dwuletnich spadła do zaledwie 0,3 proc., a obligacji 10-letnich do 2,4 proc.), co ma być dowodem na postrzeganie przez inwestorów wiarygodności finansowej rządu Stanów Zjednoczonych jako znajdującej się na najwyższym poziomie. Tymczasem wysokie „bezpieczeństwo" amerykańskich obligacji skarbowych wynika obecnie głównie z faktu, że jest to najbardziej płynny rynek papierów dłużnych na świecie. Wielu inwestorów traktuje zatem obligacje USA jako „przechowalnię" dla gotówki, która wycofywana jest z bardziej ryzykownych aktywów. Najlepszą ilustracją tego zjawiska był poniedziałkowy wzrost cen amerykańskich obligacji skarbowych w reakcji na... obniżkę ratingu USA dokonaną przez S&P.