„Czarny poniedziałek", „fatalna końcówka". Takie stwierdzenia padają po dniu, gdy indeks przemysłowy traci na wartości 2,4 proc. Czy naprawdę nie warto sobie tych dramatyzmów zachować na bardziej odpowiednie czasy? Owszem, wczoraj miała miejsce przewaga podaży i owszem, ceny spadły, ale skala tego ruchu w żadnym razie nie odbiega od tego, co uznawać można za normę. Swoją drogą, dlaczego takie podbijanie bębenka nie jest przedmiotem zainteresowania KNF, a gdy ktoś oceni zachowanie rynku jako Armagedon, to szybko pojawiają się pomruki na komentatorów i analityków. Czy stwierdzenie o czarnym poniedziałku nie budzi fałszywego niepokoju? Bądźmy konsekwentni. Niedługo, by jakikolwiek spadek cen będzie uznawany za dramat na rynku.
Zastanawiająca nie jest skala przeceny, ale samo jej pojawienie się. Zauważmy, że wczoraj pojawiły się kolejne dobre dane dotyczące amerykańskiej gospodarki. Dane te teoretycznie powinny pomóc wycenom amerykańskie akcji, ale tak się nie stało. Po publikacji danych wyraźniej zyskał jedynie dolar, co potwierdza, że postrzeganie Ameryki się poprawia, ale to jeszcze nie jest wystarczający powód by kupować akcje. Przynajmniej z punktu widzenia graczy. IV kw. częściej kończy się wzrostem niż spadkiem cen, a więc na bazie historycznych zmian należałoby oczekiwać, że rok będzie żegnany na poziomach wyższych od obecnych. Pytanie, od jakiego poziomu rozpocznie się ta potencjalna zwyżka. Rynek akcji nie może w nieskończoność ignorować faktu, że gospodarka wypluwa coraz lepsze dane. Strach dotyczący Grecji, bo to jego obecność jest uznawana za przyczynę osłabienia cen akcji przez amerykańskich komentatorów, w tej chwili wydaje się być już lekko przesadzony. Ktoś to w końcu zauważy.
Nasz rynek w takiej sytuacji pogłębi spadek. Pogłębi się zatem ruchu po wcześniejszym odbiciu od okolic linii spadkowej. Ceny ruszą w kierunku minimum trendu, choć dziś na nowe minima nie ma co liczyć, dołek jest za daleko. Niemniej potwierdzana będzie trwająca przewaga podaży.