Spadek cen przychodzi w USA, a więc i na innych rynkach, względnie łatwo, czy może raczej wzrost przychodzi zdecydowanie trudniej, gdyż taki jest obecnie układ nastrojów. Przeważa optymizm. Nie jest on już tak duży, jak w chwili kreślenia październikowych szczytów, ale wystarczająco duży, by niwelować szanse na znaczącą zwyżkę. Warunkiem możliwości pojawienia się wzrostu cen z prawdziwego zdarzenia jest strach. Ten się powoli pojawia, ale jeszcze nie jest wystarczająco duży. W naszym wypadku być może spadek do okolic 2100 pkt. będzie ruchem wystarczającym?
Za spadkiem cen na naszym rynku przemawia wczorajsza sesja w USA. Trzeba jednak powiedzieć, że gdyby chodziło tylko o nią, to pewnie skala naszej początkowej przeceny nie byłaby duża. Indeksy akcji amerykańskich spadły o mniej niż 0,5 proc. W przypadku przemysłowego Dow Jones zmiana wyniosła 0,46 proc. Pięćsetka S&P straciła na wartości 0,41 proc., a Nasdaq tylko 0,07 proc. Tu jednym z czynników osłabiających była informacja o przebiegu ostatniego posiedzenia FOMC, z której wynika, że pojawiły się głosy, że sytuacja gospodarcza sprzyja podjęciu decyzji o kolejnej rundzie luzowania ilościowego. Tak przynajmniej sugerują serwisy, choć mnie zastanawia, dlaczego taką informację przyjęta spadkiem cen. To byłaby nowość, bo wcześniej szanse na QE3 odbierano pozytywnie jako argument za wzrostem cen akcji.
Dla nas ważniejsza od regularnej sesji jest faza ostatnich godzin, gdy przecena na rynkach akcji pogłębiła się. Tu wpływ ma wiadomość o tym, że Francja być może będzie musiała się bardziej zaangażować w ratowanie Dexii, co pociągałoby za sobą kolejne obciążenia, a tym samym zagrażało francuskiemu ratingowi. Inną mało przyjemną informacją jest spadek wskaźnika PMI dla chińskiego przemysłu w wersji HSBC z 51 do 48 pkt. Zostało to odebrane jako przejaw wpływu kryzysu w Europie na gospodarki azjatyckie.