Piszę o marazmie, choć rozpiętość wahań wyniosła w piątek 33 punkty. Nie jest to tak mało, bo przecież bywały sesje o znacznie mniejszym zakresie wahań. Prawda jest jednak taka, że ta rozpiętość była efektem zmian, jakie zaszły na rynku w ostatnich dwóch godzinach notowań. Wcześniej zakres zmian był równie żałosny jak w trakcie poprzednich sesji. Niska zmienność cen oraz brak obrotu prowadzą do oczywistych wniosków, że nie wydarzyło się nic, co mogłoby mieć wpływ na opinię o rynku. Tu nadal mówimy o spadkach w krótkim terminie i braku trendu w terminie średnim.
Rok 2012 nie rozpoczyna się więc optymistycznie. Nad rynkami będą ciążyły liczne obawy. Media na całym świecie zasypują nas prognozami możliwego przebiegu notowań w nowym roku. Od samych prognoz ciekawsze są czynniki, które miałyby na taki czy inny przebieg notowań wpłynąć. Tu pojawia się lista zagrożeń oraz szans. Jak uczy historia, wszelkie tego typu listy mają jedną wspólną cechę. Zawierają czynniki, które są już zauważone i opisane. Można zatem śmiało stwierdzić, że to nie one będą tymi, które faktycznie będą szarpać rynkami. Za zmianą cen zazwyczaj stoją czynniki, o których na początku roku nie mieliśmy pojęcia.
W 2011 roku takim czynnikiem była brutalna rewizja danych dotyczących amerykańskiej gospodarki, bo to właśnie ona, moim zdaniem, w dużym stopniu stoi za sierpniową przeceną na rynkach akcji. Rewizja danych była zaskakująca i znacząca. Rynki akcji musiały wyrównać swój poziom do poziomu realnego, bo okazało się, że wcześniej odnosiły swoje notowania do wirtualnego stanu największej gospodarki świata. Zawierucha polityczna, czy raczej żałosny spektakl, miała w USA swój (choć ograniczony) udział w psuciu nastrojów. Najmniejszy wpływ na to można przypisać obniżce ratingu dla długu USA, co pokazały notowania amerykańskich obligacji. Wszystkie te czynniki nie były znane w styczniu 2011 r. Kryzys w Europie trwa, ale tu proces jest wydłużony w czasie i łatwo się do niego dostosować.