Ruchy cen skłaniają do zastanowienia i rozważań na temat jakości strefy wsparcia i możliwości odbicia się od niej.

Oczekiwania wobec tego dnia notowań nie były zbyt wysokie. Powody takiego podejścia były dwa. Po pierwsze, była to pierwsza sesja po świątecznym tygodniu w Polsce, a zatem trwał dopiero proces powrotu inwestorów na rynek. Po drugie, właśnie wczoraj odbywało się święto bankowe w Wielkiej Brytanii. Za jego przyczyną londyńskie City nie pracowało, a tym samym nie pracowały podmioty, które są źródłem większości zleceń od inwestorów zagranicznych na warszawskiej giełdzie. Należało oczekiwać, że aktywność graczy będzie niska. I taka faktycznie była. Obrót o godz. 16 wynosi tylko nieco ponad 220 mln zł. To świadczy, że obawy o jakość sesji miały swoje podstawy. Na szczęście były jeszcze ceny, a te się zmieniały i byliśmy skazani na obserwację marazmowej konsolidacji. Już na początku dnia doszło do znaczącej zmiany. Kontrakty rozpoczęły bowiem dzień od spadku cen o  34?pkt względem piątkowego zamknięcia. Dawno nie notowaliśmy takiej zmiany wycen na starcie sesji. Za powód uznano echa piątkowego raportu o stanie amerykańskiego rynku pracy, a w szczególności spadku cen na Wall Street, który był tego raportu skutkiem. Negatywnymi czynnikami były również wyniki weekendowych wyborów we Francji i w Grecji. Takie postawienie sprawy kazało szybko się zastanowić, na ile są to czynniki trwałe, których znaczenie będzie widoczne w dłuższym terminie.

Wynik wyborów we Francji nie był zaskoczeniem, a w związku z tym zbyt histeryczna reakcja nie była uzasadniona. W przypadku Grecji zmiana na scenie politycznej jest zaskakująca, ale w dużej mierze dla politologów, bo niewielu sądzi, że Grecja zejdzie z obranej ścieżki. Skutkiem takiej kalkulacji było odrobienie strat z początku sesji. Przez chwilę kontrakty nawet znalazły się na plusach. Zniwelowanie chwilowej słabości daje popytowi szansę na wykazanie się, a to wymaga przynajmniej pokonania szczytu ze środy z ubiegłego tygodnia.