Notowania na Wall Street zakończyły się spadkiem wartości większości notowanych tam spółek. Indeksy obrazujące średnią zmianę ceny nie pozostawiają tu wątpliwości. Ponownie straciły na wartości. Tym razem indeks przemysłowy Dow Jones zanotował spadek o 0,5 proc., S&P500 o 0,3 proc., a Nasdaq o 0,3 proc. Co łączy te spadki? Fakt, że są ledwie widoczne. Wprawdzie statystyka nie kłamie, ale prawda jest taka, że skala przeceny w USA jest tylko nieco większa od symbolicznej. Ostatnie dwa tygodnie słabości są niczym w porównaniu z tym, co od grudnia wykonały indeksy.

Można się zastanawiać, co przesądziło o tym, że to podaż zwyciężyła. Prawda jest taka, że to zwycięstwo jest tak nikłe, że roztrząsanie przyczyny mija się z celem. Owszem, poruszenie na rynkach akcji wywołała wczoraj wiadomość o tym, że Grecy nie są skłonni do pragmatycznych decyzji nawet w sytuacji szczególnej. Nie dogadali się w sprawie składu rządu i wygląda na to, że za kilka tygodni dojdzie do kolejnych wyborów. To jest czynnik niepewności, ale czy rzeczywiście to on stoi za przeceną? Tak, tuż po pojawieniu się tej wiadomości rynek się ugiął, ale prawdę mówiąc jeszcze przed jej opublikowaniem popyt raczej marnie sobie radził. Można odnieść wrażenie, że greckie wieści przyspieszyły to, co i tak na rynku się działo. A skoro działo się bez udziału czynnika greckiego, to oznacza, że nastroje na rynkach są kiepskie niezależnie, co się w tej Grecji dzieje. Znamienne, że skala przeceny, tak u nas, jaki na Zachodzie, nie była powalająca. Wpływ czynnika greckiego zanika. Ja raczej zastanowiłbym się, dlaczego rynek słabł, skoro dane, jakie w USA się pojawiły, były zbliżone do prognoz, a wskaźnik aktywności przemysłu w okolicy Nowego Jorku okazał się nawet nieco lepszy od oczekiwań. Nie twierdzę, że ten wskaźnik to jakaś pierwszoplanowa zmienna, ale bywały sytuacje, że się nim rynek przejmował. Przynajmniej wtedy, gdy zaskakiwał zgodnie z panującym nastrojem. Wczoraj został zignorowany.

My idziemy na barany za liderem. Niski obrót wskazuje, że wielu graczy się raczej przegląda niż handluje. Wyceny podążają za tym, co dzieje się na Zachodzie. Ten zdaje się martwić sytuacją w Europie, choć przecież ona żadną nowością nie jest. Ba, wczoraj nawet niezłe dane się pojawiły. PKB nie spadł, choć tego oczekiwano. Wczorajszy spadek po 15:00 pokazał, że na rynku zaczynają pojawiać się emocje. To dobrze, ale nie dla tych, którzy się nim poddają. Dobrze, bo to sygnał, że aktualna tendencja może się wyczerpywać. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do tego, co dzieje się na rynku terminowych, indeks nie zanotował jeszcze spadku pod poziom grudniowego dołka. Linie oparte o dołki, już zostały pokonane, ale linie to linie – liczy się sam dołek. Póki co, indeks pozostaje nad nim, choć już niewiele brakuje, by i sam WIG20 zakosztował wartości nie widzianych od października. Pytanie, czy jeśli tak się stanie, podaży starczy sił, by utrzymać ceny na tak niskich poziomach. Dziś czeka nas kolejna porcja danych makro. Może one pomogą w tej kwestii? Szczególnie, gdyby miały być gorsze od prognoz.