Ostatni tydzień rozpoczynaliśmy z założeniem, że w trakcie tych pięciu sesji pojawi się dołek korekty, po czym nastąpi ponowienie wzrostu cen. Dołek pojawił się już w poniedziałek, a zwyżka doprowadziła do próby wyznaczenia nowych szczytów trendu wzrostowego już w środę. Próba ta zakończyła się połowicznym sukcesem na rynku terminowym, ale na indeksie WIG20 nawet tego połowicznego sukcesu nie było. Połowiczność polegała na tym, że w środę ceny kontraktów wyszły nad szczyt z 20 czerwca, czyli nad 2213 pkt., ale nie było to wyraźne pokonanie szczytu, leczy tylko jego naruszenie. W sytuacji, gdy popyt powinien mocniej zaatakować, zabrakło sił kupującym. W efekcie poziom zamknięcia w środę znajdował się poniżej szczytu, z którym próbowano walczyć. Indeks nawet tego naruszenia nie zaliczył. W czwartek otwarcie notowań znajdowało się tuż pod szczytem, ale do kolejnej próby już nie doszło. Piątkowa sesja przyniosła ponowne zbliżenie do szczytów. Jest całkiem prawdopodobne, że na początku nowego tygodnia dojdzie do próby wzrostu cen, a więc skala trendu rozpoczętego w końcówce maja zostanie powiększona.
Zachowanie cen w ostatnim czasie daje do myślenia. Szczególnie, gdy zestawi się je z zachowaniem obrotu. Okazuje się, że rynek rośnie bez większych korekt, ale nie ma to potwierdzenia w zmianach aktywności. Gdyby nie obrót można byłoby stwierdzić, że seria korekt płaskich oraz ta nieco większa, która zakończyła się już w poniedziałek, to przejaw przewagi kupujących. Faktycznie ktoś podnosi ceny, ale nie wiem, czy to już można nazwać silną przewagą popytu. Mimo wszystko, popyt nie spotkał się jeszcze z silną podażą. Stąd trudno ocenić jego faktyczne możliwości. To sytuacja podobna drogi młodego obiecującego pięściarza. Jeśli kolejne walki stacza on z mało wymagającymi przeciwnikami, to nie można ocenić rzeczywistych możliwości zawodnika. Taka ocena pojawi się wtedy, gdy dojdzie do starcia z przeciwnikiem markowym. Wtedy porównanie będzie bardziej adekwatne.
W środę popyt już złapał zadyszkę, choć teoretycznie nowe szczyty tendencji powinny zmotywować do zwiększonej aktywności. Podaż nie była aż taka wielka, ale udało się jej zatrzymać rynek. Jeśli ten tydzień zaczniemy od wzrostu, to można śmiało stwierdzić, że to właśnie te najbliższe dni mogą być prawdziwym testem jakości popytu. Skoro już w ostatnią środę podaż postawiła warunki, to rozpoczęcie nowego tygodnia od wyższych wartości skłoni po raz kolejny sprzedających do aktywności. Tym razem poważniejszej.
Do tej pory sądziłem, że jest całkiem prawdopodobne, że indeks dojdzie do okolic 2350 pkt. (Wykres_1). Przyznam, że teraz, po tym, co się wydarzyło w środę i czwartek, zaczynam rozważać możliwość, że nawet tego poziomu tym razem nie uda się sięgnąć.
Sprawy mają się następująco. Mamy za sobą „większą" korektę, która szczególnie wielka nie była. Zakończyła się w ubiegły poniedziałek. Później ceny się podniosły. Teoretycznie powinniśmy obserwować dalszą zwyżkę, która miałaby nas zaprowadzić do szczytu aktualnej tendencji. Mielibyśmy za sobą kilka tygodni wzrostów. W sam raz by rozpocząć trwającą nieco dłużej niż kilka dni fazę osłabienia. Myślę, że sygnałem do rozpoczęcia tej fazy będzie spadek cen pod dołek z ostatniego poniedziałku, czyli pod minimum tej ostatniej korekty. Byłoby to pełne zanegowanie ostatniej fazy zwyżki, a taka negacja z pewnością nie oznaczałaby powrotu na rynek byków.