Zacznę od przypomnienia wykresu indeksu S&P500, gdzie zaznaczone są dwie podobne do obecnej sytuacje (Wykres_1). Strzałkami zaznaczyłem miejsca, które moim zdaniem odpowiadają aktualnej sytuacji w pewnym rytmie, jaki na wykresie jest widoczny. Jak widać, zakładam, że znajdujemy się w końcowej fazie zwyżki, po której ma przyjść spadek cen. Pojawia się pytanie o wielkość tego spadku.
W pierwszym wypadku (strzałka po lewej stronie wykresu), czyli na początku 2010 roku przecena zatrzymała się wyraźnie nad poprzednim dołkiem. Dla pięćsetki w tej chwili analogicznym dołkiem jest minimum z 4 czerwca. Zatem ta wersja zakłada, że spadek nie sprowadzi indeksu poniżej minimum z początku czerwca. Jednak mamy jeszcze drugą wersję (ubiegłoroczną). Tu już przecena była na tle głęboka, że indeks ledwie wybronił się przed spadkiem po poprzedni dołek. Jak więc będzie tym razem?
By na to odpowiedzieć, trzeba spojrzeć nie tylko na przebieg spadku, ale również przeanalizować przebieg i skalę wzrostu, jaki odpowiada aktualnej zwyżce, a więc wzrostu zaznaczonego strzałką. Jak daleko ceny wyszły ponad poprzedni szczyt? Grudniowy wzrost cen z 2009 roku zdecydowanie pokonał szczyt z jesieni tego roku. Różnica jest kolosalna. W sekwencji zaznaczonej dla ubiegłego roku poprzedni szczyt został wprawdzie pokonany, ale już nie w tak wyraźny sposób. Do tego wartość indeksu dość szybko zjechała na niższe poziomy. Obecna zwyżka na razie nie zdołała wynieść indeksu nad szczyt z początku kwietnia. Ale ona jeszcze trwa, więc tu nie czas na twarde porównania.
Porównajmy zatem poprzednie. Pierwsza sekwencja z przełomu lat 2009 i 2010: ruch wzrostowy wyraźnie ponad poprzedni szczyt, a później spadek zakończony zdecydowanie powyżej poprzedniego dołka. Sekwencja druga (z ubiegłego roku): ruch wzrostowy lekko nad poprzedni szczyt i spadek zakończony tuż nad poprzednim dołkiem. Pytanie, jak rynek zachowa się teraz? Być może pojawią się sugestie, że zmienność nakazuje oczekiwać powtórki z sezonu 2009/2010, ale ja wziąłbym pod uwagę możliwość, która jeszcze się nie pojawiła, ale jest jakby przedłużeniem pewnej prawidłowości z lat poprzednich. Tą prawidłowością jest obserwacja, że w trakcie ubiegłorocznej sekwencji popyt zarówno w trakcie wzrostu oraz późniejszego spadku wykazywał się mniejszą siłą. Co ważne, ta obserwacja jest potwierdzona również przez zachowanie indeksu w trakcie wzrostu, jaki pojawił się po fazie osłabienia z stycznia 2010 i maja-czerwca 2011. Wzrost trwający do kwietnia 2010 był mocny i zdecydowanie powiększył skalę wcześniejszego trendu. W przypadku zwyżki czerwcowo-lipcowej z ubiegłego roku już tego powiedzieć nie można. W jej trakcie trend wzrostowy nie został powiększony – szczyt wzrostu został wyznaczony poniżej poprzedniego. Co było później (w sierpniu), dobrze pamiętamy.
Jeśli ta obserwacja jest poprawna, to w obecnej sekwencji popyt może okazać się jeszcze słabszy. Zatem już w obecnej fazie będzie trudno pokonać poprzedni szczyt. Do tego istnieje spore niebezpieczeństwo, że spadek cen, jaki mógłby się wkrótce wykrystalizować, nie zatrzymałby się na dołku z 4 czerwca. No i wreszcie oczekiwany wzrost, jaki miałby później się pojawić, byłby tylko słabym odbiciem, bez poważnego zagrożenia dla kwietniowego szczytu.