Amerykanie szykowali się wczoraj na dzisiejsze wybory. Dziś będą wybierali głowę Państwa, a jednocześnie szefa rządu. Taki nasz Tuskomorowski. Fakt wyborów skłania niektórych analityków do wypowiedzi na temat wpływu tychże wyborów na koniunkturę rynkową. I tak, dowiadujemy się, że letni wzrost cen akcji w USA to zasługa sondażowej przewagi obecnego rezydenta Białego Domu, a jesienne zatrzymanie zwyżki i faza osłabienia to efekt wyrównania się szans obu kandydatów.
Mnie tylko ciekawi, skąd założenie, że Wall Street tak negatywne ocenia Republikanina? Jedynym pewnikiem jest to, że Obama jest już znany, a Romney jako prezydent jeszcze nie, a rynki nie lubią niepewności. Jednak nie przypuszczam, że ta niechęć do Romneya, a jednocześnie miłość do Obamy były takie silne. Nagle zapomniano o luzowaniu ilościowym, które było wałkowane miesiącami, a sprzedaje się teraz bajeczkę o tym, jak to przed składaniem zleceń Amerykanie śledzili najnowsze sondaże. Moim zdaniem sfera polityki w długim terminie w obecnej chwili ma mniejsze znaczenie. Sytuacja jest trudna i nie ma wielu możliwości. Wachlarz scenariuszy jest dość wąski. Niezależnie od tego, kto zasiądzie za biurkiem w Gabinecie Owalnym, nadal postępować będzie proces delewarowania, a gospodarka latami będzie wychodziła z dołka zatrudnieniowego. Wysoki poziom zadłużenia nie pozwala na swobodne szastanie pieniędzmi. Pewnymi decyzjami można wprowadzać małe korekty, ale ogólnie trend jest nakreślony przez wymogi sytuacji. Innymi słowy, przykuwanie zbyt dużej uwagi do wyborów chyba nie jest rozsądne.
Znacznie poważniejsze skutki ma obecnie potyczka dotycząca pułapu zadłużenia, który nadal nie został podniesiony i wygląda na to, że w najbliższym czasie nie zostanie. Zapowiada się powtórka sprzed roku, gdy czekano na to na ostatnią chwilę. Gdyby nie było możliwości zwiększenia zadłużenia, gospodarka amerykańska jakby z automatu wchodziła w recesję, a zawirowania na rynku długu związane byłyby z brakiem możliwości wykupienia kilku serii obligacji. Byłby to cios głównie wizerunkowy, bo pewnie szybko, po wymaganych cięciach środki na regulowanie zobowiązań finansowych by się znalazły, ale zamieszanie pewnie byłoby spore. Na razie jest to jednak scenariusz, którego rynki nie biorą poważnie. Wczoraj ceny nawet nieco wzrosły, choć nadal to piątkowa przecena jest tym ruchem, o którym warto pamiętać. Tak czy inaczej indeks przemysłowy Dow Jones zakończył wczorajszy dzień zwyżką o 0,15 proc. Wzrost o 0,22 proc. to ruch indeksu S&P500, a w przypadku Nasdaqa zmiana wyniosła 0,59 proc. Jak widać, po piątkowej słabości popyt nie powiedział jeszcze „pas".
Nasz rynek wczoraj zachował się przyzwoicie. Naruszony został szczyt z ubiegłego tygodnia, a dobra końcówka notowań w USA będzie wspierała wysiłki kupujących. Kto wie, może nawet rynek będzie w stanie pokonać wczorajsze maksimum i zwiększyć skalę odbicia. Byłaby okazja do pojawienia się ruchu powrotnego do poziomu konsolidacji. Na razie sytuacja techniczna jest mało klarowna. Wprawdzie nastawienie jest negatywne, a sygnał ciekawy, to spadki są ograniczone. Nie jest to wielka przecena, a zejście indeksu w okolice 2300 pkt. dla optymistów byłoby wyczerpaniem potencjału spadków. Moim zdaniem rynek będzie miał jeszcze okazję powiększyć dotychczasową przecenę.