W Stanach rozpoczął się sezon zakupów świątecznych. Jak co roku, od czasów prezydentury Franklina Roosevelta (to decyzją tego prezydenta przyspieszono obchodzenie Święta Dziękczynienia), start przypada na ostatni weekend listopada. Tradycyjnie ten szczególny okres w handlu detalicznym rozpoczyna się w piątek po rzeczonym święcie. Nawał klientów oraz nagromadzenie promocji z czasem sprawiło, że ten szczególny piątek zaczął nosić nazwę Czarnego Piątku. O ile dzień ten jest wyjątkowy pod względem ilości osób przewijających się przez sklepy, to pod względem uzyskiwanych przychodów wcale liderem nie jest (choć zdarza się, że nim bywa).
Serwis Business Insider powołując się na badania snopes.com stwierdza, że przychód uzyskiwany w Czarne Piątki należy do sześciu-siedmiu najwyższych w roku. Pod względem obrotów dla detalistów równie ważne są choćby dni bezpośrednio poprzedzające Boże Narodzenie. Nie zmienia to faktu, że obroty w tym szczególnym czterodniowym okresie są wyjątkowe i choćby z tego powodu pilnie śledzone przez media. Trzeba przyznać, że jak w przypadku innych medialnych bytów, sprawa istotności tego okresu dla gospodarki jest mocno rozdmuchana. Detaliści faktycznie przeżywają oblężenie, ale dla nich ważny jest nie tylko ten weekend, ale cały okres przedświąteczny. Uwaga na skupiona na Czarny Piątku jest w dużej mierze medialna, bo w tym dniu dzieją się rzeczy, które raczej normalnie nie mają miejsca. Jeśli zaś chodzi o uzyskiwane obroty akurat tego dnia, to nie są one miarodajnym wskaźnikiem dla całego okresu przedświątecznego. Zresztą Amerykanie już nauczyli nas tego, że to jest dla nich szczególny okres i z roku na rok pobijają rekordy wydanych pieniędzy. Stąd i teraz oczekuje się, że ponownie obrót będzie rekordowy. Z tego powodu pojawienie się tego rekordu wpływów nie będzie miało aż takiego znaczenia w odbiorze przez uczestników rynków finansowych, a przecież to właśnie ten punkt widzenia jest dla nas najważniejszy.
Szum wokół detalicznego szaleństwa przesłania niego sprawę fiskalnego dostosowania, jakie najprawdopodobniej czeka Amerykę. Powszechnie nazywany „klifem fiskalnym" proces redukcji wydatków i podniesienia podatków będzie miał miejsce do początku roku 2013. To jest raczej przesądzone. Dyskusja nie toczy się wokół tego, czy dostosowanie się pojawi, ale tego, w jakiej to będzie skali. Obecny stan prawny przesądza o sumarycznym dostosowaniu o grubo ponad 600 mld dolarów. Trwają targi, by tę kwotę zredukować. Najprościej mówiąc Demokraci chcą ograniczenia cięć wydatków, a Republikanie zmniejszenia skali podwyżek podatków. Dobiegające dotychczas informacje mają uspokajać, co być może stoi za zwyżkami cen akcji w USA. Popyt sobie całkiem swobodnie pofolgował w piątek. Wyraźny wzrost cen właśnie tego dnia będzie zapewne odchorowany, ale sama zwyżka ma szansę na kontynuację. Tyle, że po korekcie.
Pojawienie się takiej korekty w USA pozwoliłoby cenom naszych akcji na wykreślenie spadku, który byłby odreagowaniem zwyżki sprzed tygodnia. Ostatni tydzień takim odreagowaniem był, ale skala cofnięcia jest raczej mała (Wykres_1). Ewentualna słabość rynków zachodnich mogłaby tą skalę korekty w Warszawie powiększyć. Rynek cały czas ma dobrą sposobność do tego, by przeprowadzić skuteczną akcję ataku na poziom oporu na 2429 pkt. (kontrakty). Przypomnę, że to szczyt z 18 października, a więc z dnia poprzedzającego wyjście wykresu cen z miesięcznej konsolidacji, która była kreślona od pamiętnej decyzji amerykańskiej Rezerwy Federalnej o luzowaniu ilościowym.
Czynnik podjętej wtedy przez amerykańskie władze monetarne decyzji będzie aktualny jeszcze przez długi czas. Będzie w średnim i długim terminie wspierał wyceny akcji, czy w ogóle klasę aktywów uznawanych za ryzykowne. Będzie to także czynnik, który wymusi utrzymanie relatywnie lub faktycznie luźnych polityk monetarnych w innych krajach świata. Drukowanie dziesiątek miliardów dolarów miesięcznie wpływać będzie na ograniczanie wszelkich ruchów aprecjacji amerykańskiej waluty. Osłabianie dolara bez działań dostosowawczych władz innych stref walutowych będzie te inne waluty podrażało względem dolara. Euro już zyskuje i nie jest wykluczone, że będzie zyskiwało dalej wobec dolara. Tym bardziej, że w najbliższym czasie dramatów na starym kontynencie nie należy się spodziewać.