Tymczasem polska gospodarka hamuje, a jeszcze niedawno serwisy informacyjne grzmiały na temat kryzysu w strefie euro. Wiele osób raczej z niedowierzaniem przyjmuje zatem wieści o nowych szczytach na giełdzie. Proponuję rozpocząć naszą debatę od wyjaśnienia źródeł tegorocznej hossy. Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle? Wojciech Białek: Odpowiedź jest banalna (śmiech). Wycena akcji jest pochodną dwóch czynników: strumienia zysków osiąga- nych przez firmy giełdowe oraz długoterminowej stopy procentowej, którą te strumienie przyszłych zysków są dyskontowane. W związku z tym typowa hossa na rynku akcji składa się z dwóch faz. W pierwszej fazie jeszcze nie rosną lub nawet obniżają się oczekiwania co do przyszłych zysków, a wzrost gospodarczy jest słaby. Ponieważ jednak w końcowej fazie spowolnienia mamy do czynienia z szybkim spadkiem tempa inflacji i szybkim spadkiem stóp procentowych, a w szczególności rentowności obligacji, to ten drugi ze wspomnianych czynników zaczyna w gwałtowny sposób wpływać na wzrost wyceny akcji. Zatem pierwsza faza hossy jest wywołana wcześniejszą hossą na rynku obligacji powodującą spadek wartości w mianowniku we wzorze na wartość akcji. To oznacza, że sprzeczność „dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle" jest pozorna. Z kolei w drugiej fazie hossy pod wpływem ożywienia gospodarczego zaczyna rosnąć wartość w liczniku, czyli zyski przedsiębiorstw. Ponieważ od prawie dwóch lat mamy w Polsce do czynienia z silną i przyspieszającą hossą na rynku obligacji, to bardzo dobrze pasuje to do mojej definicji pierwszej fazy hossy na giełdzie. Z czasem, kiedy miniemy dno spowolnienia gospodarczego, i nadejdzie faza ożywienia, pociąga- jąc za sobą wzrost zysków i oczekiwań odnośnie do przyszłych zysków spółek, przejdziemy do fazy drugiej.
Jarosław Niedzielewski: Problem polega na tym, że tym razem trudno mówić o typowym cyklu, który w ostatnich dwóch latach pogrążyłby zyski spółek i tym samym wywołałby bessę, z której teraz moglibyśmy wychodzić modelową, złożoną z kilku fal hossą. Sytuacja wygląda inaczej niż np. w latach 2002–2003 czy 2008–2009. Na giełdzie nie było tak mocnego zejścia w dół związanego z załamaniem się przepływów gotówkowych w przedsiębiorstwach. Mamy do czynienia z zatrzymaniem wzrostu zysków spółek, ale nie z ich spadkiem. Dlatego wspomniana przez Wojtka modelowa pierwsza faza hossy niekoniecznie pasuje do obecnej sytuacji.
W.B.: Ale dokładnie właśnie tak było dwa cykle wstecz, czyli w latach 2004–2005, kiedy spowolnienie miało łagodny charakter. To nie burzy więc mojej koncepcji.
Sebastian Buczek: Jeśli popatrzymy na wykres amerykańskiego indeksu S&P 500, to można właściwie powiedzieć, że tam w minionym roku nic się poważnego nie wydarzyło. Od 3,5 roku na Wall Street panuje hossa. To samo można powiedzieć o niemieckim indeksie DAX, który jest w trendzie wzrostowym. Chociaż nasz rynek doświadczył w minionym roku głębszej przeceny, to czy słowo „bessa" byłoby trafnym określeniem? Chyba nie, raczej był to przerywnik w hossie. Bessa zapanowała jedynie na niektórych rynkach, takich jak te na południu Europy. Warto przy tym zauważyć, że w ostatnich latach na świecie mocno urosła baza monetarna. Pojawiło się dużo wolnej gotówki w światowym systemie finansowym, która teraz szuka ujścia. W tym roku ta gotówka coraz śmielej atakuje ryzykowne aktywa.
J.N.: Ja ubiegłoroczną przecenę określałem jako jednorazowy krach, który nie przerodzi się w typową bessę ze względu na to, że gospodarka nie wejdzie w prawdziwą recesję.