Goss-Strzelecki: Groszowy ból głowy

Tak jak łyżka dziegciu psuje beczkę miodu, tak spółki groszowe psują krajobraz warszawskiej giełdy

Aktualizacja: 08.02.2017 12:29 Publikacja: 13.08.2013 12:21

Tomasz Goss-Strzelecki, dziennikarz Gazety Giełdy Parkiet

Tomasz Goss-Strzelecki, dziennikarz Gazety Giełdy Parkiet

Foto: PARKIET

Problem by nie istniał, gdyby spółek groszowych było na naszym parkiecie niewiele i stanowiły margines populacji. Ich jednak jest multum, a co gorsze, praktycznie co roku przybywa.

Czytaj i komentuj na blogu

Aby nie być gołosłownym – jeszcze w połowie minionej dekady spółek o akcjach kosztujących poniżej złotówki było na GPW mniej niż dziesięć (na około 250 wtedy notowanych), na koniec 2008 r. już nieco ponad 40 i chociaż potem, wraz z początkiem hossy, liczba ta zmalała do mniej niż 30, to później – tu już pomimo hossy – gwałtownie wzrosła i przez ostatnie miesiące oscyluje wokół 80. Tym samym groszowa jest więcej niż jedna z każdych sześciu giełdowych firm. Sporo... A na NewConnect jest pod tym względem zdecydowanie gorzej.

Inwestując w akcje, natknąć się na groszówki jest więc bardzo łatwo – co często oznacza kłopoty. Spółki groszowe zwykle stają się takimi nie dlatego, że jakiś „grubas" się uwziął i wyprzedaje ich akcje (co nie może trwać w nieskończoność), ale zazwyczaj z powodu niezbyt przyjemnych dla inwestorów wydarzeń – czy to dużych strat danej firmy, widma jej upadłości, czy też uporczywego rozwadniania kapitału (zwłaszcza w wyniku emisji z prawem poboru po cenie dużo niższej od rynkowej).

Początkujący inwestor jednak zazwyczaj tego nie wie, a że analiza akcji jest mu często na starcie obca, to wybiera firmy „tanie" – w myśl zasady, że łatwiej zdrożeje papier wart teraz 10 groszy niż np. taki za 80 złotych. A gdy już zdrożeje, to od razu o co najmniej 10 procent!

I chociaż zapewne istnieją spekulanci, którzy „tanimi" akcjami potrafią obracać i na nich zarabiać, to dla większości graczy papiery spółek groszowych niosą ogromne ryzyko. Wcale nie mniejsze niż np. handel z dużą dźwignią na foreksie czy kontraktach terminowych, gdzie nawet małe wahnięcie ceny w „złą" stronę oznacza spore odchudzenie portfela.

Działaniom giełdy, która ostatnio wreszcie wzięła się za wybrane groszowe spółki (m.in. tak popularne, jak Bioton), zsyłając je na podwójny fixing (gdzie zmienność notowań jest znacznie mniejsza, co zniechęca spekulantów) i przymuszając do przeprowadzenia operacji scalenia papierów, nie można więc nie przyklasnąć. Porządki muszą być jednak bardziej zdecydowane. Tego oczekujmy po GPW, gdy wkrótce będzie przedstawiać bardziej dalekosiężne plany dotyczące groszówek.

Dlaczego nie przenieść na fixing np. wszystkich firm z papierami wartymi poniżej 50 groszy? Dlaczego po pewnym czasie nie relegować ich z rynku całkowicie, jeśli nie scalą akcji lub inaczej nie poprawią notowań? Co prawda drobni akcjonariusze tych firm na tym ucierpią, to jednak ogólne bezpieczeństwo inwestorów, w tym przede wszystkim niedoświadczonych, się poprawi – a to powinno być priorytetem.

Komentarze
Gołębnik pozostaje otwarty
Komentarze
Kwiecień w obligacjach
Komentarze
W Polsce stopy w dół, w USA nie
Komentarze
Wyczekiwane decyzje RPP
Komentarze
Łapanie oddechu
Komentarze
Indeksy w Warszawie w pogoni za kolejnymi rekordami