Powszechne Świadectwa Udziałowe, czyli podatkowa historia z przewrotnym happy endem

Pamiętacie jeszcze, drodzy czytelnicy, Powszechne Świadectwa Udziałowe? Pewnie tak, choć trudno wam będzie sięgnąć pamięcią tak daleko – gdy w telewizji i prasie reklamowano Program Powszechnej Prywatyzacji.

Aktualizacja: 08.02.2017 14:35 Publikacja: 19.11.2013 08:30

Robert Morawski, specjalista ds. podatków, CDM Pekao

Robert Morawski, specjalista ds. podatków, CDM Pekao

Foto: Archiwum

Program miał szczytne cele i nie najgorsze założenia, lecz sposób realizacji całego pomysłu, mówiąc w największym skrócie, przypomina dziś wystrzał ze słynnej rosyjskiej armaty Car Puszka.

Powszechne Świadectwa Udziałowe miały obudzić w Polakach poczucie uczestnictwa w rynku kapitałowym i dać namiastkę własności, przynajmniej w części przedsiębiorstw, które nie nadawały się do bezpośredniego prywatyzowania. Choć polski rynek kapitałowy był pod koniec lat 90. jako tako rozwinięty, a spora część inwestorów zdołała się już sparzyć na pierwszej bessie, PPP dawało nadzieję, że kolejne szeregi obywateli wciągną się do kapitałowej gry na wolnym rynku.

Nie udało się. Powszechna prywatyzacja okazała się mrzonką, a widok jednego PŚU, które każdy otrzymywał po okazaniu dowodu osobistego, bardziej skłaniał do zakupu ozdobnej ramki niż do inwestowania na warszawskim parkiecie. Z tamtych czasów najbardziej chyba pamiętam kolejki, które ustawiały się przez kantorami skupującymi i sprzedającymi ozdobne certyfikaty.

Wszyscy wiemy, jaki był los programu. Na giełdzie pozostały jeszcze nieliczne NFI, jednak ich życie nie ma dziś nic wspólnego z tamtymi zamierzchłymi wydarzeniami. I wydawałoby się, że temat nadaje się tylko na felieton historyczny, gdyby nie to, że do dnia dzisiejszego inwestorzy mogą mieć z akcjami tych specyficznych funduszy podatkowe problemy.

Zacznijmy może od tego, że przez pewien czas Powszechne Świadectwa Udziałowe były w swobodnym obrocie, zarówno na GPW, jak i poza rynkiem giełdowym. Nie tylko kantory nimi obracały. Sam znałem osoby, które skupowały PŚU od rodziny i znajomych, widząc w tym szansę na zrobienie małego majątku. Już w tamtym okresie wiadomo było, że dochód ze sprzedaży tych świadectw jest zwolniony od podatku, przynajmniej w takim zakresie, gdy nie było to przedmiotem oficjalnie prowadzonej działalności gospodarczej.

Problem polegał jednak na tym, że zwolnienie dotyczące PŚU z ustawy zniknęło, a deponenci tych papierów wartościowych stali się po jakimś czasie właścicielami akcji Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. A dla tych akcji nie było już ogólnego zwolnienia z podatku, tylko zwolnienie ograniczone kwotowo, w skali roku do łącznej wysokości połowy jednomiesięcznego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej.

Mało kto wiedział o tym zwolnieniu i z niego korzystał. W latach poprzedzających wprowadzenie tzw. podatku giełdowego mało kto również przejmował się ujawnianiem w zeznaniu podatkowym dochodów z odpłatnego zbycia akcji nabywanych lub sprzedawanych poza GPW. Nie było świadomości, nie było konieczności. A zapisanych na rachunkach akcji NFI nikt nie badał pod kątem takiego czy innego sposobu nabycia.

A potem przyszedł 1 stycznia 2004 r. Opodatkowanie dochodów ze sprzedaży papierów wartościowych stało się powszechne i dziś widać, że jest bardziej powszechne niż sam program prywatyzacji narodowego majątku. Wprowadzono również PIT-8C i zobowiązano wszystkich, którzy go wystawiają, aby dokładnie zidentyfikowali papiery wartościowe przechowywane m.in. na rachunkach inwestycyjnych, ustalając, czy zostały one nabyte z prawem do zwolnienia obowiązującego do końca 2003 r.

Proces ten był wyjątkowo trudny, lecz najtrudniejszy okazał się właśnie w odniesieniu do akcji NFI, które w pewnej części były nabywane na GPW, ale w znacznym procencie pochodziły od osób, które skupywały PŚU poza rynkiem. Brak było informacji o kosztach, brak było dowodów na sposób nabycia.

Pewnym ratunkiem dla drobnych inwestorów znów pozostawało zwolnienie kwotowe, o którym napisałem wcześniej. Trwało ono w ustawie niczym skamielina dowodząca, że w polskich przepisach podatkowych były kiedyś jakieś ulgi. I pomagało rozwiązywać problemy podatników, którzy nabyli kilka PŚU od ciotek i wujków, ale nie mieli zapędów do zrobienia na tym wielkich pieniędzy, więc mieścili się w kwocie zwolnienia.

Niestety. Również i to zwolnienie zniknęło z ustawy PIT. Dziś, sprzedając akcje NFI, bez względu na to, czy kupiliśmy PŚU na GPW, czy od cioci, czy zapłaciliśmy za to PŚU sześćdziesiąt złoty, czy jedną złotówkę, podatek będziemy musieli zapłacić w pełnej wysokości, bo raczej nie uda nam się niczego udowodnić przed pazernym fiskusem. Chyba że mamy jakieś dokumenty z lat 90., które możemy wykorzystać jako dowód.

Ci zaś, którym PŚU zostało w szufladzie w wersji oryginalnej i którzy nie uwierzyli w tzw. powszechną prywatyzację, mają szansę na spory zarobek. Wartość kolekcjonerska oryginalnego druku świadectwa rośnie, a sam dokument będzie z czasem trudniej dostępny. Poza tym sprzedaż takiego ozdobnego archiwalnego druku na pożółkłym papierze, dokonana w małym antykwariacie i bez rozgłosu, raczej pozostanie niezauważona, również przez pazernego fiskusa.

Komentarze
Co martwi ministra finansów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Zamrożone decyzje
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów