Stany Zjednoczone oraz 11 krajów Pacyfiku uzgodniły warunki Partnerstwa Transpacyficznego. Jest to największa z umów handlowych w historii obejmująca ponad 40 proc. światowej wymiany towarowej. Takie działanie nie może dziwić, gdyż już co najmniej od dekady Stany Zjednoczone uznają rejon Oceanu Spokojnego jako priorytetowy obszar ekspansji, kosztem oczywiście rynku europejskiego. Wynika to głównie z prognoz gospodarczych, które wskazują kraje azjatyckie jako liderów wzrostu. W pierwszej trójce światowych potęg gospodarczych już od dawna nie ma żadnego europejskiego kraju, a jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku Niemcy stanowiły 8 proc. światowego PKB. Obecnie USA wytwarzają 13 proc., Chiny 12 proc., a Japonia 7 proc. globalnego PKB, co daje łącznie prawie 1/3. Do roku 2030 pozycję lidera obejmą Chiny z udziałem 18 proc., USA będą generowały 10 proc., a do czołówki światowych gospodarek dołączą Indie z 6,5-proc. udziałem w światowym PKB. To oznacza, że największe trzy kraje basenu Oceanu Spokojnego będą kontrolowały łącznie prawie 35 proc. wytwarzanego na świecie bogactwa. W tym samym roku Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Rosja łącznie osiągną prawie 14-proc. udział.
Dodatkowo za rynkiem azjatyckim przemawia demografia. Podczas gdy Europa w 2050 roku będzie liczyła 720 mln ludzi (dzisiaj 743 mln), to liczba ludności w Chinach wzrośnie z 1,35 mld do 1,38 mld, natomiast w Indiach z 1,23 mld aż do 1,62 mld, czyli więcej niż w Chinach. Także struktura wiekowa będzie dużo korzystniejsza w krajach azjatyckich, gdzie udział osób w wieku poprodukcyjnym nie będzie przekraczał 10 proc., a w Europie wyniesie prawie 18 proc.
Dlatego Stany Zjednoczone i pozostałe kraje, jak Japonia, Australia, Kanada, Meksyk, Wietnam, Peru, Singapur, Nowa Zelandia, Malezja, Brunei oraz Chile, postanowiły już teraz połączyć siły, aby w przyszłości móc skutecznie rywalizować z rosnącymi Chinami oraz Indiami.
W umowach handlowych każda ze stron stara się wynegocjować jak najlepsze warunki dla siebie. Zatem z jednej strony kraje rozwinięte musiały być bardziej wyrozumiałe dla krajów azjatyckich, nie zawsze respektujących prawa pracownicze i ochrony środowiska, ale w zamian za to uzyskały łatwiejszy dostęp do tamtejszych rynków. Udało im się także zagwarantować firmom prawo do dochodzenia swoich praw przed sądami, także wobec rządów. Oczywiście najważniejsze są ułatwienia w wymianie towarowej, jak obniżenie czy zniesienie stawek celnych lub zwiększenie kontyngentów. Same negocjacje trwały aż osiem lat.
W związku z tym możemy być bardziej pesymistyczni odnośnie do zakończenia porozumienia pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, czyli powołania transatlantyckiego partnerstwa na rzecz handlu i inwestycji (TTIP). Z pewnością USA będą teraz mniej podatne na ustępstwa, wiedząc, że udało im się już zawrzeć porozumienie na bardziej perspektywicznym i stabilniejszym geopolitycznie rynku. To dzisiaj w Europie pojawia się problem imigracji ekonomicznej, załamania sytemu finansów publicznych, wzrost obaw co do bezpieczeństwa wynikłych z możliwej eskalacji konfliktu zbrojnego pomiędzy Rosją a Ukrainą, także na kraje położone na wschodniej granicy UE. Takich problemów nie ma obecnie w Azji, gdzie kraje kontynuują wzrost gospodarczy, którego beneficjentem są także kraje rozwinięte, jak Australia, Kanada, a także Meksyk. Dlatego możemy się obawiać, że Unia Europejska, nie chcąc pozostać w tyle i pozbawić się okazji wynikających z porozumień o wolnym handlu, zaakceptuje daleko idące preferencje dla amerykańskich firm. Może to także doprowadzić do tego, że kraje UE o silniejszej pozycji zapewnią dla sobie dużo lepsze warunki współpracy ze Stanami Zjednoczonymi kosztem mniejszych krajów. Z pewnością w globalnym wyścigu Europa startuje z drugiego szeregu i będzie musiała gonić uciekającą czołówkę. I to w warunkach niespotykanego dotąd kryzysu gospodarczego.