Uzasadnienie spotkało się z niezrozumieniem ze strony rządu, pojawiło się też sporo głosów przypominających liczne wpadki agencji, które nie potrafiły ostrzec inwestorów przed kryzysem w USA w 2008 roku, ani przed – de facto – bankructwem Grecji. Czy zatem cały ten szum jest uzasadniony?
Po co są ratingi?
No właśnie. Po co nam w ogóle ratingi? Kogo one interesują? Rating ma zadanie ocenić wiarygodność emitenta papierów dłużnych. Może to być rząd, samorząd, przedsiębiorstwo. Są różne rodzaje ratingów- krótkoterminowe, długoterminowe, w walucie lokalnej i w walutach obcych. Najbardziej medialne są długoterminowe ratingi w walutach obcych i taki rating został właśnie Polsce obniżony. Taki rating ma za zadanie pokazać inwestorowi zagranicznemu – np. norweskiemu funduszowi inwestycyjnemu, jakie jest ryzyko, iż emitowane przez polski rząd obligacje w euro nie zostaną na czas spłacone. Na świecie mamy tysiące emitentów, jest więc jasne, że ocena ich wiarygodności jest niezwykle czasochłonna. Ratingi nie zwalniają inwestora od oceny perspektyw emitenta, ale mają ułatwić zadanie. Ale nie tylko to. Wielu inwestorów instytucjonalnych ma narzucone ograniczenie co do ratingu długu, w który może inwestować. Jeśli na przykład strategia zakłada, że rating każdej z trzech głównych agencji (S&P, Moody's, Fitch) nie może być niższy niż A- (S&P,Fitch)/A3 (Moody's) do piątku polskie obligacje kwalifikowałyby się do tej grupy, teraz jednak już nie. Jeśli ktoś nie może kupić danego rodzaju obligacji, potencjalny popyt na nie spada, a to oznacza, iż koszty emisji zadłużenia będą wyższe.
Jakie ratingi ma Polska?
A2 od agencji Moody's (podobnie jak Słowacja), A- od Fitch (jak Malezja lub Irlandia) oraz teraz BBB+ od S&P (Islandia, Meksyk czy Peru). Najwyższy rating to potrójne A, najniższy, oznaczający bankructwo – D. Bardzo ważną granicą jest potrójne B, oznaczające jeszcze rating inwestycyjny, poniżej BBB- (S&P/Fitch) i Baa3 mamy ratingi śmieciowe, gdzie oprocentowania są dużo wyższe i krąg potencjalnych inwestorów dużo mniejszy. Polska pozostaje więc w gronie emitentów inwestycyjnych, jednak dokonana przez S&P zmiana jest podwójnie niekorzystna: mieliśmy bowiem A- z perspektywą pozytywną (dającą szansę na rating A), mamy BBB+ z negatywną (co oznacza istotne ryzyko obniżki do BBB, gdzie mamy takie kraje jak Filipiny czy Urugwaj). Po piątkowej zmianie S&P ocenia nas gorzej niż Litwę, choć np. ocena Moody's jest odwrotna.
Dlaczego S&P obniżyła ocenę?
Agencja napisała wprost, że obawia się o stabilność instytucjonalną polskiej gospodarki. W gospodarce wolnorynkowej to ludzie i firmy decydują o rozwoju, ale to Państwo tworzy ramy życia gospodarczego. Agencje oceniają nie tylko tendencje makroekonomiczne (wzrost gospodarczy i poziom zamożności) i wynikającą z nich sytuację w finansach publicznych, ale także ową stabilność instytucjonalną oznaczającą poszanowanie własności prywatnej i swobód wolnorynkowych, ale także sprawność i niezależność (od zmian na scenie politycznej) instytucji stojących na straży tych swobód. Istotnym jest, aby odnotować, że agencja nie obawia się przede wszystkim o pogorszenie koniunktury, czy też sytuacji finansów publicznych, ale wskazuje, że po ponad 25 latach od zmiany ustroju politycznego stabilność instytucji jest nadal wątpliwa.
Czy agencje zawsze mają rację?
Oczywiście nie. Najgłośniejsze są oczywiście przypadki Grecji czy Hiszpanii, gdzie agencje zbyt długo zwlekały z obniżeniem ratingu, jak również wpadki z kryzysu z 2008 roku, kiedy agencje kompletnie zignorowały ryzyko skomplikowanych instrumentów dłużnych. Ciekawy jest również przypadek Brazylii sprzed kilkunastu lat, kiedy ocena brazylijskiego długu zaraz po obniżce do ratingu D (bankructwo) zaczęła się poprawiać. Tezy o tym, że agencje manipulują ratingami należy traktować z dystansem, pamiętając, że ostatecznie o sytuacji emitenta decyduje rynek. Nietrafne ratingi dla agencji stanowią ryzyko egzystencjalne.