Nikomu, kto choć trochę zna się na gospodarce, nie trzeba tłumaczyć, że stanowi ona niezwykle skomplikowany organizm, w którym zachodzi jednocześnie wiele powiązanych ze sobą i oddziałujących na siebie w różny sposób procesów. W gospodarce rynkowej większość tych procesów reguluje właśnie rynek i najczęściej są one regulowane w sposób w danych warunkach optymalny. Najczęściej, ale nie zawsze. Dlatego w niektórych obszarach gospodarki konieczna jest ingerencja państwa. Aby jednak taka ingerencja była skuteczna i nie przynosiła więcej szkody niż pożytku, działania administracyjne, a przede wszystkim ich skutki, powinny być bardzo dobrze przeanalizowane.
O tym podstawowym warunku prowadzenia polityki gospodarczej zapomniała najwyraźniej obecnie rządząca w naszym kraju ekipa, gdyż propozycje gospodarcze, które są lub mają być w niedługim czasie wdrażane, sprawiają często wrażenie przygotowanych na kolanie. Weźmy choćby sztandarowy program Rodzina 500+, którego konstrukcja jest tak niefortunna, że pozbawia wsparcia osoby rzeczywiście go potrzebujące (ubogie rodziny z jednym dzieckiem), a oferuje takie wsparcie rodzinom o wysokich dochodach, jeśli rodziny te posiadają więcej niż jedno dziecko. Program nie jest więc gruntownie przemyślany i budzi cały szereg wątpliwości, chociażby dotyczących jego wpływu na rynek pracy i aktywność zawodową Polaków. Nie ma już nawet co wspominać o kosztach, które stanowią jedną trzecią planowanego na ten rok deficytu budżetowego. Dobitnym dowodem złego przygotowania programu jest to, że krytykują go nawet ministrowie obecnego rządu. Pokazuje to też wyraźnie, że rząd nie ma spójnej i jednolitej koncepcji realizowania polityki społecznej. A namawianie obywateli, żeby z programu nie korzystali, to już istne kuriozum – osobiście czekam, aż minister finansów zaapeluje, aby bogatsi podatnicy, dla dobra budżetu, odpuścili sobie korzystanie z ulg podatkowych.
Drugi przykład to podatek nałożony na sektor handlowy. Jego negatywne skutki w postaci wzrostu cen, pogorszenia sytuacji krajowych dostawców i małych sklepów były już niejednokrotnie omawiane – nie ma więc sensu się powtarzać. Zastanawiające jest jednak to, że rząd, wprowadzając tak istotną zmianę w handlu, nie przedstawił swoich szacunków wpływu nowego podatku na poziom cen, dynamikę spożycia czy poziom zatrudnienia. A skutki mogą być poważne, tym bardziej że podatkiem została obłożona także sprzedaż paliw, leków oraz handel internetowy. Jedyne, co w tym temacie mogliśmy usłyszeć, to, że ceny nie wzrosną, bo na rynku jest konkurencja. Otóż chciałbym nieśmiało zauważyć, że konkurencja na rynku jest w naszym kraju od dość długiego czasu, a ceny w tym czasie jednak wzrastały. Dla porządku trzeba dodać, że pojawił się w dyskusji także drugi argument – ceny nie wzrosną, ponieważ w ustawie zostanie zapisane, że wzrosnąć nie mogą. W tym wypadku chyba można się już tylko litościwie powstrzymać od komentarza.
Dwa przytoczone przykłady (a można by znaleźć jeszcze kilka) pokazują, że rząd ingeruje w bardzo wrażliwe obszary gospodarki, nie wiedząc jednocześnie, jakie będą skutki tych ingerencji. Wydaje się natomiast, że wiedzą to przedsiębiorcy, gdyż nastroje panujące w tej grupie pogarszają się w ostatnim czasie w rekordowym tempie. Pogorszenie nastrojów wśród przedsiębiorców jest poważnym sygnałem ostrzegawczym, gdyż z reguły ma swoje następstwa w postaci ograniczenia wydatków inwestycyjnych w firmach, a w dalszej kolejności skutkuje spowolnieniem wzrostu gospodarczego. Osobiście doradzałbym więc decydentom nieco mniej pośpiechu przy podejmowaniu działań w obszarze gospodarki, gdyż działając w sposób chaotyczny i nieprzemyślany, można wyrządzić szkody, które potem bardzo trudno naprawić.