Odbicie trwające z punktu kulminacyjnego paniki na początku kwietnia (Dzień Wyzwolenia Trumpa) pozwoliło światowym indeksom giełdowym wypracować w problematycznym przecież sezonowo maju zwyżkę niewidzianą wręcz od lat. S&P 500 urósł o 6,2 proc. (maj najlepszy od… 35 lat), a niemiecki DAX – o 6,9 proc. (wynik najlepszy od 27 lat).
Ta imponująca kondycja ma też jednak swoją cenę. Za Odrą widać pewne oznaki przegrzewania się koniunktury giełdowej. Wystarczy wspomnieć, że współczynnik ceny do wartości księgowej (P/BV) zakończył miesiąc powyżej „dwójki” – po raz pierwszy od dekady. Stąd już dosłownie kilka procent brakuje do szczytów tego wskaźnika z lat 2015 i 2007 (!). Dużo drożej było tylko w okresie tzw. bańki internetowej z przełomu wieków. Z kolei wskaźnik ceny do prognozowanych zysków spółek z DAX, który w dołku na jesieni 2022 startował z ok. 10, teraz dochodzi do 17. Pomijając przejściowe zaburzenia wywołane przez pandemię i recesję w 2009 roku, jest to poziom niewidziany we Frankfurcie od dekad. Widać, że dyskontowanie oczekiwanego po nowym rządzie impulsu fiskalnego jest już daleko posunięte.
Tanio nie jest też na Wall Street. Wskaźnik P/E liczony dla S&P 500, który w punkcie kulminacyjnym dotknął na chwilę dziesięcioletniej średniej, teraz jest na nowo ok. 16 proc. powyżej niej (21,2 na koniec ubiegłego tygodnia). Pozytywne jest natomiast to, że analitycy przestali tak agresywnie ciąć prognozy zysków amerykańskich spółek na ten i przyszły rok.