Cmentarz dla start-upów

Nie od dziś wiadomo, że znaczna część kwot zainwestowanych w start-upy to pieniądze – z punktu widzenia inwestorów – stracone.

Publikacja: 17.08.2016 06:00

Tomasz Świderek, publicysta ekonomiczny.

Tomasz Świderek, publicysta ekonomiczny.

Foto: Archiwum

O start-upach słyszymy głównie, gdy kolejne młode firmy nastawione na szybki wzrost informują o pozyskaniu finansowania od inwestorów lub gdy znajdą się chętni gotowi przejąć biznes. Porażki takich przedsięwzięć rzadko goszczą w mediach.

Gdy popatrzy się na raporty wyspecjalizowanych firm analitycznych od razu widać, że start-upy to amerykańska specjalność zarówno po stronie realizowanych przedsięwzięć, jak i finansowania. Drugim ważnym rynkiem jest Izrael, który czasami nazwany jest gospodarką start-upów. Nie bez powodu. Co roku powstaje ich tam co najmniej kilkaset. Nastawione są na nowe technologie i przyciągają co roku kilka miliardów dolarów inwestycji. W ubiegłym roku 85 proc. z ponad 4,4 mld dolarów zainwestowanych w izraelskie start-upy pochodziło od zagranicznych inwestorów. W I połowie tego roku do izraelskich start-upów trafiło – według danych zabranych przez izraelską firmę badawczą IVC Research Center i firmę doradczą KPMG – 2,8 mld dolarów, czyli o 35 proc. więcej niż w tym samym okresie 2015 r.

Start-upy budzą zainteresowanie i emocje także w Polsce. Mówią o nich nawet politycy. Zarówno ci, którzy są dziś u władzy, jak i ci z opozycji. I jedni, i drudzy widzą w nich szanse na rozwój kraju. Zarówno technologiczny, jak i gospodarczy. Sporym echem odbiły się słowa wicepremiera Morawieckiego, który w czerwcu zapowiedział, że w ciągu siedmiu lat do polskich start-upów w ramach programu „Start in Poland" trafią blisko 3 mld zł z unijnych pieniędzy. Kwota robi wrażenie, bo oznacza, że potencjalnie powinien nastąpić skokowy wzrost wartości finansowania trafiającego do młodych innowacyjnych firm technologicznych. Taki skok rodzi też ryzyko. Wszak nie od dziś wiadomo, że znaczna część kwot zainwestowanych w start-upy to pieniądze – z punktu widzenia inwestorów – stracone. Jaki w Polsce jest odbiór nietrafionych inwestycji finansowanych przez państwo, nikomu nie trzeba tłumaczyć.

Emocje związane ze start-upami widać było w internetowych dyskusjach na temat opublikowanego w lipcu w „Dzienniku Gazecie Prawnej" artykułu Sylwii Czubkowskiej. Osoby związane z animacją startupów nie szczędziły cierpkich słów autorce tekstu „Start-up, czyli udawany biznes. Ani zysków, ani miejsc pracy".

Start-upy przyciągają pieniądze i ich szukają. W ub.r. na całym świecie – według danych KPMG i firmy analitycznej CB Insight – pozyskały 130,9 mld dolarów, z czego 72,4 mld dolarów trafiło do amerykańskich start-upów. Nie inaczej było w I półroczu br. O ile do wszystkich start-upów na świecie napłynęło 53,9 mld dolarów, o tyle do tych amerykańskich trafiło 32,6 mld dolarów. Europejskie start-upy pozyskały w tym czasie 6,3 mld dolarów.

Od lat największa pula pieniędzy (około 33 proc. wszystkich zainwestowanych w start-upy środków) trafia do firm, które dopiero wchodzą na rynek. To tzw. finansowanie zalążkowe. Na tzw. rundę A przypada około 22 proc. całej puli, na rundę B około 13 proc., a na czwartą już tylko 8 proc.

Już z tych informacji jasno wynika, że większość start-upów upada. Jeszcze lepiej widać to z opublikowanego w końcu ub.r. przez CB Insight zestawienia finansowej historii 1027 start-upów, które w latach 2009–2010 zdobyły finansowanie zalążkowe. 793 z nich upadły. 225 zostało przejętych lub weszło na giełdę, a pozostałe nadal działają jako firmy prywatne. Tylko 40 proc. badanych start-upów udało się pozyskać drugą rundę finansowania, a tylko 23 proc. trzecią.

Ta sama firma badawcza twierdzi, że statystyczny start-up technologiczny schodzi ze sceny – bankrutuje lub zostaje przejęty i potem zlikwidowany – średnio w 20 miesięcy po uzyskaniu ostatniej rundy finansowania i po pozyskaniu od inwestorów około 1,3 mln dolarów. Większość badanych firm do chwili zakończenia działalności od inwestorów pozyskała mniej niż 1 mln dolarów.

O tym, jak trudno jest zdobyć finansowanie w kolejnych rundach, świadczy historia Take Eat Easy, które ogłosiło upadłość w końcu lipca. Mimo szybkiego rozwoju rosnące w ostatnim roku po 30 proc. miesięcznie przychody firmy nie pokrywały kosztów, a pieniądze uzyskane od inwestorów – 17,7 mln dolarów – zaczęły się kończyć. Spółka, szukając pieniędzy na rundę C, zgłosiła się do 114 funduszy venture capital. Żaden się nie zdecydował na inwestycję. W marcu zainteresowanie zainwestowaniem 30 mln euro w Take Eat Easy wyraziła francuska państwowa firma logistyczna, ale po trzech miesiącach szczegółowych analiz zrezygnowała. Zarządowi nie pozostało nic innego niż ogłosić bankructwo. 160 osób musi szukać nowej pracy.

Komentarze
Zamrożone decyzje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Co martwi ministra finansów?
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów