Kilka tygodni temu w tekście „Kto straci na konflikcie handlowym USA–Chiny?" („Parkiet" z 20 kwietnia 2018 r.) odnosiłem się do narastającego napięcia w relacjach gospodarczych pomiędzy USA i Chinami. Od tego czasu napięcia przeniosły się także na relacje USA z innymi krajami, w tym Unią Europejską. Można więc powiedzieć, że konflikt handlowy stanął niejako u naszych drzwi, a w zasadzie (jesteśmy w końcu członkami UE) drzwi te przekroczył. W tym kontekście warto wnikliwie przyjrzeć się potencjalnym skutkom protekcjonistycznych działań Donalda Trumpa dla polskiej gospodarki.
Zacznijmy od efektów bezpośrednich. Te są w zasadzie niezauważalne – wartość polskiego eksportu towarów obłożonych przez USA cłami jest niewielka, to kilkadziesiąt milionów euro. To nic w porównaniu z całym polskim eksportem kategorii objętych cłami (około 7 mld euro w 2017 r.), nie wspominając już o wartości eksportu ogółem (204 mld euro). Nawet gdyby USA obłożyły cłem cały swój import, to bezpośredni efekt dla polskiej gospodarki byłby stosunkowo niewielki. W 2017 r. wyeksportowaliśmy bowiem do USA towary o wartości jedynie 5,5 mld euro (2,7 proc. całego eksportu). Znacznie większą wartość (13 mld euro) miał np. eksport do Czech.
Skutki bezpośrednie to jednak nie wszystko. Trzeba bowiem pamiętać także o skutkach pośrednich. Po pierwsze cła nakładane przez USA wywołują wtórne dostosowania na globalnych rynkach. Dla przykładu w przypadku ceł na wyroby ze stali oczekiwane jest przekierowanie części tego, co pierwotnie miało być wyeksportowane do USA, na inne rynki, tworząc na nich nadpodaż i presję na ceny. Tym samym odbijając się na rentowności lokalnych producentów. Taka sytuacja może z kolei prowadzić do narastania tendencji protekcjonistycznych w kolejnych krajach i uruchomienia lawiny działań protekcjonistycznych („zamykania się" kolejnych rynków).
Drugi ważny kanał to polityka odwetowa Unii Europejskiej, której częścią jesteśmy. W tym kontekście kluczowe pytanie odnosi się do tego, czy są jakieś obszary gospodarki, gdzie funkcjonowanie firm jest silnie związane – poprzez łańcuchy produkcyjne – z importem z USA. Jeśli spojrzy się na strukturę przywożonych do nas z USA towarów, to wyróżniającą się kategorią jest „pozostały sprzęt transportowy", na który przypada jedna czwarta importu. To efekt powiązań kapitałowych naszego sektora lotniczego, który sprowadzane z USA komponenty wykorzystuje przy montażu wyrobów, które następnie eksportowane są na rynki trzecie. W tej sytuacji, gdyby w którymś momencie działania odwetowe UE dotknęły tej branży (na razie nic tego nie zapowiada), to można sobie wyobrazić, że pozycja naszych firm w łańcuchach produkcyjnych amerykańskich koncernów lotniczych osłabnie. Dla branży mogłoby to oznaczać wyhamowanie jej dynamicznego w ostatnich latach wzrostu. Na szczęście z punktu widzenia całej gospodarki skutki wciąż pozostałyby ograniczone, gdyż udział przemysłu lotniczego w całym polskim przemyśle to zaledwie 0,5 proc.
Trzeci kanał związany jest z kierunkiem ostrza amerykańskiej polityki celnej. Otóż wymierzone jest ono przede wszystkim w kraje, z którymi USA posiadają znaczne deficyty handlowe. W pierwszej kolejności są to oczywiście Chiny (w 2017 r. USA miały 330 mld euro deficytu w handlu towarami z tym krajem), ale wysoko w tej klasyfikacji są też Niemcy (blisko 60 mld). W 2017 r. Stany Zjednoczone były największym odbiorcą niemieckiego eksportu, a na amerykański rynek trafiły towary o wartości ponad 100 mld euro. Biorąc pod uwagę fakt, że wiele polskich firm spełnia rolę poddostawców niemieckich koncernów, w sposób pośredni ich produkty trafiają także do USA. Nie jest to element groźny na obecnym etapie konfliktu (wartość niemieckiego eksportu w kategoriach objętych cłami to jedynie 2 mld euro), ale jego oddziaływanie istotnie wzrosłoby, gdyby cłami objęte zostały samochody.