Reklama

Rok realnego spadku dochodów to minimalny wymiar kary

Inflacja jeszcze co najmniej przez rok będzie przewyższała tempo wzrostu płac w gospodarce. Realny spadek dochodów z pracy łagodzić mogą rządowe transfery, to jednak przedłuży okres wysokiego wzrostu cen.

Publikacja: 23.09.2022 11:44

Rok realnego spadku dochodów to minimalny wymiar kary

Foto: Fot. shutterstock

Inflacja może chwilowo przyspieszyć na początku 2023 r., ale poza tym wchodzi już w trend spadkowy. Pod koniec przyszłego roku będzie na jednocyfrowym poziomie, a w pewnych okolicznościach może nawet być bliska celu NBP, czyli 2,5 proc. To pozwala myśleć o zakończeniu cyklu podwyżek stóp procentowych, tym bardziej że w gospodarce rozpoczęło się spowolnienie.

W październiku członkowie Rady Polityki Pieniężnej będą dyskutowali, czy podnieść główną stopę NBP o 0,25 pkt proc., jak we wrześniu, czy utrzymać ją na poziomie 6,75 proc. Z kolei w drugiej połowie 2023 r. powinna pojawić się już przestrzeń do obniżek stóp.

Płaskowyż, a nie szczyt

Taki scenariusz, tożsamy z miękkim lądowaniem gospodarki, zarysował na konferencji prasowej po wrześniowym posiedzeniu RPP prezes NBP Adam Glapiński. Gdyby miał rację, Polacy mogliby spać spokojnie. Dotychczasowe podwyżki stóp procentowych byłyby wystarczające, aby sprowadzić inflację do akceptowalnego poziomu. Okres wyrzeczeń byłby krótki i obyłoby się bez silnego zdławienia popytu grożącego recesją i istotnym wzrostem bezrobocia.

Niestety, w ocenie wielu ekonomistów scenariusz ten jest w kilku punktach mało wiarygodny. Wątpliwości budzi przede wszystkim zarysowana przez prezesa NBP ścieżka inflacji. W sierpniu wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji nad Wisłą, wzrósł o 16,1 proc. rok do roku. Ekonomiści spodziewali się nieznacznego spadku (w lipcu było 15,6 proc.). To, że tak się nie stało, podważyło wcześniejsze prognozy, wedle których po wakacjach wzrost CPI miał wyhamować, po czym ponownie – ale na krótko – przyspieszyć na początku 2023 r. Z powodu cen opału i żywności, ale też niektórych usług, jakikolwiek zauważalny spadek inflacji w tym roku stał się mało realny.

– Obecnie zakładamy, że inflacja osiągnie szczyt w październiku, gdy dojdzie do 17,5 proc. rok do roku na fali podwyżek cen żywności i nośników energii, zwłaszcza energii cieplnej. Potem spodziewamy się powolnego hamowania inflacji, ale przy założeniu, że na początku 2023 r. nie będzie podwyżek cen gazu, a ceny prądu – zgodnie z ostatnimi zapowiedziami rządu – wzrosną tylko powyżej pewnego poziomu zużycia. Konsekwentnie zakładamy też, że tarcza antyinflacyjna będzie utrzymana co najmniej do wyborów parlamentarnych (są zaplanowane na jesień 2023 r.) – mówił w wywiadzie dla „Parkietu” Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Gdy zostają pieniądze po opłaceniu rachunków

Inflacja w gestii rządu

Ścieżkę inflacji, szczególnie na przełomie lat, zdeterminuje więc polityka rządu w odniesieniu do cen energii i gazu dla gospodarstw domowych. Analitycy z BNP Paribas Bank Polska szacują, że gdyby dystrybutorzy energii oraz gazu mogli w pełni przerzucić wzrost swoich kosztów na taryfy dla odbiorców indywidualnych, to musiałyby one wzrosnąć odpowiednio o 127 i 400 proc., co dodałoby do inflacji w całym 2023 r. 8,2 pkt proc. (to oczywiście zależy od cen energii i gazu w hurcie). Wszelkie próby ograniczenia podwyżek oznaczałyby konieczność wypłaty rekompensat dla dystrybutorów. W przypadku zamrożenia cen rekompensaty te wyniosłyby ponad 50 mld zł.

Dlatego ekonomiści z BNP Paribas – podobnie jak większość innych – uważają, że jakiś wzrost taryf jest nieunikniony. W swoim podstawowym scenariuszu przyjęli, że podwyżki sięgną 60 proc. w przypadku cen prądu i 180 proc. – cen gazu. Przy takich założeniach (i utrzymaniu tarczy antyinflacyjnej) inflacja na początku 2023 r. przebiłaby 20 proc., a pod koniec roku byłaby w okolicach 9 proc. Średnio w całym przyszłym roku wyniosłaby wtedy 13 proc. (14 proc. w 2022 r.). Dla porównania, w scenariuszu przygotowanym przez Credit Agricole w przyszłym roku średnia inflacja to 9 proc., a w tym roku – 14,2 proc.

Przedłużanie bólu

Dla perspektyw polityki pieniężnej, której horyzont oddziaływania na gospodarkę wynosi ponad rok, ważne jest też to, co będzie działo się z inflacją w 2024 r. Niestety, działania podejmowane przez rząd, aby obniżyć inflację w krótkim terminie i złagodzić jej społeczne konsekwencje, będą ją utrwalały w dalszej perspektywie. Chodzi o działania dotyczące zarówno czasowych obniżek podatków pośrednich (VAT, akcyza na paliwa), jak i subsydiów oraz rekompensat dla firm i gospodarstw domowych (np. dopłaty do węgla i innych nośników ciepła). Wzrost cen podstawowych towarów i usług ogranicza wydatki gospodarstw domowych na inne cele, co na dłuższą metę powinno tłumić tzw. inflację bazową (czyli z wyłączeniem cen energii i żywności).

Tak samo zresztą, jak tłumaczyła w wywiadzie dla RMF FM prof. Joanna Tyrowicz, nowa członkini RPP, działają podwyżki stóp procentowych: podnoszą koszt obsługi zobowiązań, zmuszając gospodarstwa domowe do zmniejszenia popytu konsumpcyjnego. Ekspansywna polityka fiskalna te mechanizmy osłabia.

Reklama
Reklama

– Im szybciej dojdzie do ograniczenia popytu, tym ból będzie krótszy. Polityka rządu ból przedłuża – powiedziała ekonomistka.

W podobnym tonie wypowiada się inny członek RPP, Ludwik Kotecki. Według niego polityka pieniężna będzie musiała kompensować skutki łagodnej polityki fiskalnej, co oznacza, że stopy procentowe będą musiały wzrosnąć do 10 proc. W przeciwnym razie na koniec 2024 r. inflacja wciąż będzie dwucyfrowa.

Bez przestrzeni do cięcia stóp

Wielu ekonomistów bierze jednak słowa prezesa NBP za dobrą monetę i zakłada, że główna stopa procentowa w Polsce wzrośnie w tym cyklu do 7, maksymalnie 7,5 proc. Podobne są oczekiwania uczestników rynku finansowego. Notowania kontraktów terminowych na stopy procentowe sugerują, że zacieśnianie polityki pieniężnej skończy się, gdy stopa referencyjna NBP dojdzie do 7–7,25 proc.

Dla kredytobiorców taki scenariusz oznaczałby, że oprocentowanie ich zobowiązań w zasadzie już nie wzrośnie. Trzymiesięczny WIBOR, z którym oprocentowanie jest na ogół powiązane, już przekracza 7 proc. A w okresach stabilizacji stóp zazwyczaj przewyższa stopę referencyjną NBP o ok. 0,1 pkt proc. Gdyby – jak ocenia prezes NBP i w co wierzy część uczestników rynku – RPP mogła w drugiej połowie 2023 r. wyraźnie obniżyć stopy, WIBOR powinien zacząć maleć wcześniej.

Nie brakuje opinii, że warunki do łagodzenia polityki pieniężnej jeszcze długo się nie pojawią. – Przestrzeń do obniżki stóp będzie ograniczana przez wciąż wysoką inflację i restrykcyjną politykę banków centralnych za granicą – ocenia Piotr Bielski, kierownik Departamentu Analiz Ekonomicznych w Santander Bank Polska.

Łagodzenie polityki pieniężnej w naszym kraju w sytuacji, gdyby główne banki centralne postępowały odwrotnie, skutkowałoby presją na osłabienie złotego, co z kolei utrwalałoby inflację. Analitycy BNP Paribas uważają, że RPP mogłaby pozwolić sobie na obniżenie stóp pod koniec przyszłego roku, ale tylko wtedy, gdyby najpierw – w najbliższym czasie – podniosła je do 8,5 proc. A na to się obecnie nie zanosi.

Reklama
Reklama

Przedłużanie okresu podwyższonej inflacji oznacza, że realne płace Polaków będą dłużej malały (ze względu na transfery niekoniecznie dotyczy to dochodów ogółem). Wprawdzie w lipcu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw podskoczyło o 15,8 proc. rok do roku (najbardziej od ponad dwóch dekad, przebijając minimalnie inflację), ale stało za tym kilka jednorazowych czynników. W sierpniu, jak przeciętnie szacują ekonomiści, realne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw zmalało o ponad 2 proc., co byłoby jednym z najsłabszych wyników w tym stuleciu. A w szerokiej gospodarce płace rosną wolniej.

W świetle najnowszych prognoz Santander BP, przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej będzie w ujęciu realnym malało co najmniej do końca 2023 r. Zdaniem analityków Credit Agricole BP i BNP Paribas BP taki stan potrwa do drugiej połowy przyszłego roku. Będzie to bezpośrednio ograniczało możliwości wydawania pieniędzy przez gospodarstwa domowe, a dodatkowo będzie ciążyło na nastrojach konsumentów, które już w sierpniu były najgorsze w historii badań GUS.

Bezrobocie w ryzach

Dobra wiadomość jest taka, że ekonomiści – i to niezależnie od tego, jak silnego pogorszenia koniunktury oczekują – nie spodziewają się istotnego wzrostu stopy bezrobocia.

Jak oceniał w Parkiet TV Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP, jest bardzo prawdopodobne, że w warunkach spowolnienia dojdzie do ograniczenia popytu na pracowników. Ale kilka czynników spowoduje, że mimo tego sytuacja na rynku pracy nie pogorszy się istotnie i nie dojdzie do zauważalnego wzrostu stopy bezrobocia.

– Po pierwsze, startujemy z niemal rekordową liczbą wakatów. To zaabsorbuje pewną część spadku popytu na pracę; wakaty te nie zostaną po prostu obsadzone. Po drugie, przyspiesza spadek liczby osób w wieku produkcyjnym, a tym samym odpływ ludzi na emerytury. Miejsca po tych pracownikach nie będą zapełniane. Po trzecie, spodziewam się „chomikowania” zatrudnionych. Duża część przedsiębiorstw w Polsce doświadcza problemów ze znalezieniem pracowników. Oczekując poprawy koniunktury w kolejnych kwartałach, firmy te będą wolały zatrzymać pracowników przez ten chudy okres mimo kosztów. I po czwarte, ewentualne zwolnienia będą w pierwszej kolejności dotykały pracowników z zagranicy; część z nich pracuje w formacie bardzo krótkoterminowym. To będzie najszybszy i najtańszy sposób na ograniczenie kosztów pracy – przekonuje Piotr Bujak.

Reklama
Reklama

Jakub Borowski dodaje, że gdyby mimo wszystko pojawiła się groźba zwolnień pracowników np. w branżach najmocniej dotkniętych kryzysem energetycznym, rząd prawdopodobnie sięgnąłby po metody hibernowania zatrudnienia, które przetestował w trakcie pandemii Covid-19.

Co ciekawe, sami Polacy nie obawiają się masowych zwolnień. Inaczej niż w przeszłości, ryzyko utraty pracy nie jest czynnikiem powodującym pogorszenie nastrojów konsumentów.

– Fatalne nastroje gospodarstw domowych, które ograniczają skłonność do konsumpcji, nie wynikają jak dotąd ze złej sytuacji na rynku pracy, lecz z obaw związanych z inflacją. Sytuacja na rynku pracy jest wciąż dobra i w tym sensie trudno dzisiaj mówić o kryzysie gospodarczym – konkluduje Jakub Borowski.

W bliskiej przyszłości inflacja nie wróci do celu NBP

Ścieżka inflacji w kolejnych kwartałach jest nieprzewidywalna m.in. ze względu na to, że największy wpływ na nią będzie miała polityka rządu. Zamrożenie cen energii i gazu dla gospodarstw domowych pozwoli stłumić inflację na przełomie roku, ale będzie ją utrwalać na podwyższonym poziomie w dłuższym terminie. W każdym potencjalnym scenariuszu wzrost płac co najmniej do drugiej połowy 2023 r. nie będzie nadążał za inflacją. Będzie to oznaczało spadek siły nabywczej wynagrodzeń. Ale w związku ze zbliżającymi się wyborami, budżety gospodarstw domowych będzie łatał rząd.

Inwestycje
Mariusz Jagodziński, Mount TFI: Trzeba grać z trendem. WIG ma szanse na nowy szczyt
Inwestycje
Opóźnianie publikacji informacji poufnej po Listing Act
Inwestycje
Trzecia droga do MAR
Inwestycje
MAR na nowo – mniej raportów czy większe ryzyko interpretacyjne?
Inwestycje
Michał Krajczewski, BM BNP Paribas: Giełdy akcji. Trend wzrostowy obowiązuje
Inwestycje
Gal, hafn, ren, iryd może już kupić każdy Polak
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama