To, co wydarzyło się ostatnio z notowaniami Telekomunikacji Polskiej, pod różnymi względami było szokiem dla uczestników rynku. W ciągu jednego dnia (12 lutego) kurs TP runął o 28 proc., zaś w ciągu czterech miesięcy straty zbliżyły się do 60 proc. Gdyby wydarzenia te dotyczyły małej spółki o typowo spekulacyjnym charakterze, z pewnością nie poświęcalibyśmy na poruszenie tej kwestii rubryki „Profesjonalny inwestor", ale przecież TP jeszcze do niedawna była postrzegana jako wyjątkowo stabilna, i w miarę przewidywalna spółka. Do jakich refleksji o ponadczasowym charakterze prowadzi analiza okoliczności towarzyszących wspomnianemu krachowi? Najważniejszy wniosek jest taki, że jeśli inwestor decyduje się na mocno skoncentrowany portfel, złożony z akcji zaledwie paru lub nawet tylko jednej spółki, powinien starannie zaznajomić się ze wszelkimi niuansami dotyczącymi tych firm. Rozwiązaniem może być dywersyfikacja portfela.
1. Historyczne dane to tylko szacunek, a nie gwarancja przyszłości
Dość powszechne w profesji inwestycyjnej jest stosowanie rozmaitych wskaźników opartych na danych historycznych. W taki właśnie sposób często ocenia się ryzyko związane z inwestowaniem w akcje danej spółki. Na myśl przychodzą rozmaite wskaźniki matematyczne zaadaptowane na potrzeby analiz giełdowych, takie jak odchylenie standardowe czy beta.
Zacznijmy od tego drugiego wskaźnika, który w teorii pokazuje, na ile ryzykowne są akcje danej firmy w porównaniu z całym rynkiem na tej zasadzie, że jeżeli wybrany indeks giełdowy zmienia się o 1?proc., to kurs akcji zmienia się o tyle procent, ile równa jest beta. W serwisie Bloomberga, TP przed krachami w ostatnich miesiącach miała betę równą ok. 0,48. Nawet teraz wskaźnik jest stosunkowo niski – wynosi 0,58 (Bloomberg oblicza betę na podstawie danych tygodniowych z ostatnich dwóch lat). W teorii akcje telekomu są zatem niezbyt ryzykowne w porównaniu z całym rynkiem. Faktycznie, takie założenie przez długi czas sprawdzało się, ale teraz wydaje się już zupełnie abstrakcyjne. Beta obliczana na podstawie historycznych danych świadczy po prostu o tym, jaka była historyczna zmienność notowań, a niekoniecznie, jaka będzie zmienność w przyszłości.
Z pewną rezerwą warto traktować także inne wskaźniki oparte na danych historycznych, takie jak odchylenie standardowe – popularna miara ryzyka. Często przyjmuje się upraszczające założenie, mówiące, że stopy zwrotu na giełdzie są zgodne z tzw. rozkładem normalnym (kwestii tej poświęcony był jeden z odcinków „Profesjonalnego inwestora"). W modelowym rozkładzie normalnym jest praktycznie pewne (prawdopodobieństwo wynosi 99,6 proc.), że zmiana kursu akcji w danym okresie będzie oddalona od średniej co najwyżej o 3 odchylenia standardowe. Jak ta teoria sprawdziła się w przypadku TP? Przed krachem z 12 lutego historyczne dzienne odchylenie równało się zaledwie 2,2 proc. Trzykrotność takiego odchylenia to 6,6 proc., co ma się nijak do faktycznego spadku w ciągu jednego dnia o prawie 28 proc. To pokazuje, że giełdowa rzeczywistość nie jest idealnie zgodna z modelowym rozkładem normalnym. Owszem, przez większość czasu taki model może się sprawdzać, ale może nadejść dzień, w którym statystyczne reguły zawodzą. Naukowcy mówią o tzw. grubych ogonach (w rzeczywistości pojawiają się skrajne skoki notowań, które nie powinny się zdarzyć zgodnie z wykresem rozkładu normalnego). Kwestia ta ma największe znaczenie dla traderów posługujących się dźwignią finansową, np. na rynku kontraktów terminowych, gdzie pozycja może zostać „zmieciona" z rynku za sprawą takich nieprzewidywalnych, „anormalnych" zdarzeń.
Pocieszający może być jedynie fakt, że odchylenia od statystycznej normy są tym większe, im krótszy jest horyzont inwestycyjny. W przypadku danych dziennych ostatni krach notowań TP równa się ponad 12-krotności średniego dziennego odchylenia standardowego. W przypadku danych tygodniowych jest to już „tylko" niespełna 8-krotność, a w przypadku danych miesięcznych jest to obecnie 4-krotność (z tym zastrzeżeniem, że nie skończył się jeszcze miesiąc). W przypadku danych rocznych odchylenie będzie zapewne jeszcze mniejsze, a być może nawet zmieści się w statystycznej normie? W każdym razie przesłanie jest proste – nawet akcje uchodzące za bardzo stabilne mogą w przyszłości się okazać bardzo ryzykowne.