Atak "braminów", czyli jak kwitnie handel akcjami pracowniczymi

"Bramini" alias "skupowacze" - czyli chętni do spekulacji walorami pracowniczymi - sprawnie organizują wtórny rynek. Czy warto robić z nimi interesy?

Publikacja: 26.08.2006 08:38

Na mocy ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych z 1997 roku pracownikom przysługuje nieodpłatnie do 15 proc. akcji. Rozdawnictwo darmowych papierów miało m.in. zapewnić przychylność załóg dla prywatyzacji firm Skarbu Państwa. Liczba obejmowanych akcji uzależniona jest głównie od stażu pracy. Akcje dostają również emeryci i renciści, o ile pracowali w przedsiębiorstwie przynajmniej dekadę przed jego przekształceniem w spółkę akcyjną. Pracownicy uzyskują prawo do objęcia walorów trzy miesiące po tym, jak Ministerstwo Skarbu Państwa sprzeda przynajmniej jedną akcję. Wygasa ono po roku.

Według danych Ministerstwa Skarbu Państwa, do połowy 2006 roku 1,6 mln osób objęło 921,4 mln akcji i udziałów o wartości nominalnej 4,5 mld zł. Jednak wartość rynkowa papierów jest o wiele wyższa, czego jasno dowodzą szacunki dotyczące np. dwóch firm sprywatyzowanych przez giełdę. Wartość akcji pracowniczych, które dostała załoga Telekomunikacji Polskiej, można oszacować na 3,2 mld zł. Akcje pracownicze PKO BP byłyby zaś warte 2,1 mld zł. Wyliczenia powstały przez pomnożenie liczby udostępnionych pracownikom akcji przez cenę z oferty publicznej.

W intencji pomysłodawców przekazywania akcji, pracownicy - stając się udziałowcami - mieli współdecydować o losie zakładów. Tymczasem o akcjach pracowniczych słyszy się głównie w kontekście handlu pod bramą. Pierwszymi chętnymi do pozbycia się walorów są ludzie zmuszeni sytuacją, którzy potrzebują gotówki. Obdarowani akcjami pracownicy nie mogą nimi handlować przez dwa lata, licząc od dnia, w którym minister skarbu państwa sprzedał przynajmniej jedną akcję (np. inwestorowi strategicznemu czy w ofercie publicznej). Karencja dla kierownictwa firmy jest o rok dłuższa.

Atak "braminów"

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że nie ma sposobu na spieniężenie akcji przed upływem karencji. Przed upowszechnieniem internetu handlarze szukali klientów osobiście, najczęściej pod bramą zakładów (stąd przezwisko "bramini"). Zjawisko to występowało we wszystkich spółkach, w których pracownicy obejmowali akcje. - Widziałem ludzi rozdających ulotki, które zachęcają do sprzedaży akcji - potwierdza Marek Sieprawski, rzecznik prasowy Puław. - Pracownicy znajdują ulotki za wycieraczkami samochodów. Oferty pojawiły się nawet w lokalnej prasie - dodaje Katarzyna Jaślarz z biura relacji inwestorskich Polic. Pomysłowość handlarzy nie zna granic. Wynajmują atrakcyjne osoby, aby nęcić pracowników szybką gotówką. - Dostałem karteczkę od młodej, ładnej dziewczyny. Oprócz numeru telefonu nie było na niej żadnych informacji. Ciepłym głosem powiedziała, że zna kogoś, kto od ręki kupi moje akcje - mówi jeden z pracowników Polic. W przypadku Polskiego Holdingu Farmaceutycznego (Polfa Pabianice, Warszawa i Tarchomin), "maklerzy spod bramy" dowiadywali się o czasie spotkań zarządu z emerytami (np. spotkanie opłatkowe) i tam szukali chętnych do sprzedaży. Akcjami Elektrowni Bełchatów była zainteresowana cała zorganizowana grupa. Ulotki i ogłoszenia o zamiarze kupna walorów można było znaleźć nie tylko za wycieraczkami samochodów, ale i w skrzynkach pocztowych pracowników. Kiedy zainteresowana osoba dzwoniła na podany numer telefonu, automat informował ją o miejscu i czasie spotkania.

Na wirtualnej giełdzie

handel wciąż kwitnie

Jednak na podziemny rynek handlu akcjami można najłatwiej trafić przez internet. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "akcje pracownicze", a pojawią się odnośniki. Wzięciem cieszą się zwłaszcza akcje spółek, które są typowane do debiutu giełdowego, chociaż konia z rzędem temu, kto potrafi przewidzieć jego termin. Plany odnośnie do wielu przedsiębiorstw (chociażby LOT-u czy PZU) snute są już od lat...Chętni do nabycia walorów pracowniczych na forach internetowych nie wspominają o cenie - zostawiają tylko telefony kontaktowe. Zadzwoniliśmy pod kilka takich numerów. Rozmawialiśmy również z pracownikami i związkowcami z przedsiębiorstw. Jedno jest pewne - osoba, która chce u handlarza szybko spieniężyć akcje, dostanie o wiele mniej, niż wynosi ich wartość rynkowa. Ten kontrast najlepiej widać w przypadku spółek giełdowych. Ostateczna cena zależy również od tego, ile sztuk akcji wchodzi w grę.

Nasz rekonesans wykazał, że za akcję Puław (zakaz obrotu obowiązuje do lutego 2008 r.) handlarze oferują 22-35 zł. Tymczasem na giełdzie papiery kosztują powyżej 60 zł. Za akcję PKO BP można dostać 20-25 zł. Rynek oficjalny wycenia je na 35 zł. Walorami pracowniczymi w tym przypadku nie można handlować do listopada tego roku. Czarnorynkowa cena papierów Polic wynosi ok. 4,5 zł, a wartość giełdowa jest dwa razy wyższa. Karencja na sprzedaż mija we wrześniu przyszłego roku.

Trudniej obliczyć realną wartość akcji przedsiębiorstw pozagiełdowych. Walory Południowego Koncernu Energetycznego handlarze wyceniają na ok. 20 zł. Elektrownia Bełchatów "notowana" jest po ok. 15 zł. Bełchatów wchodzi w skład holdingu BOT razem z Turowem i Opolem. Walory tej ostatniej firmy warte są ok. 400 zł. Jeszcze cztery miesiące temu płacono za nie o 100 zł mniej. Zarówno papierami Bełchatowa, jak i Opola nie można handlować do września tego roku. Akcja Polfy Pabianice warta jest ok. 4 zł, a karencja minęła 30 czerwca. Za papiery Polfy Tarchomin można dostać 50 zł, a zakaz zbywania obowiązuje do lutego przyszłego roku. Te dwie ostatnie firmy - razem z Polfą Warszawa - tworzą Polski Holding Farmaceutyczny. Cena walorów PZU na "podziemnej giełdzie" waha się w granicach 280-300 zł. Są atrakcyjnym kąskiem - mimo że dalsza prywatyzacja i wejście firmy na giełdę stoją pod dużym znakiem zapytania.

Ciekawy jest przypadek PGNiG. Firma jest notowana na giełdzie od jesieni ubiegłego roku. Tymczasem Skarb Państwa twierdzi, że nie ma podstaw do wydania akcji pracownikom. Walory sprzedane na giełdzie pochodziły z podwyższenia kapitału. Do uruchomienia procesu wystarczyłaby sprzedaż zaledwie jednego papieru, którego właścicielem jest Skarb Państwa (teraz ma 85 proc.). Ale na razie do takiej sprzedaży nie doszło. Sprawa budzi coraz większe emocje. Związkowcy PGNiG w coraz ostrzejszej formie domagają się wydania akcji.

Uwaga! Transakcje

o podwyższonym ryzyku

W jaki sposób obchodzony jest zakaz handlu akcjami? Sporo przedsiębiorstw było prywatyzowanych przez pozyskanie inwestora. Strona kupująca walory od Skarbu Państwa zobowiązywała się zwykle w pakiecie socjalnym do odkupienia akcji pracowniczych po upływie dwuletniej karencji, po ustalonej cenie. Handlarze spod bramy szukali chętnych na wcześniejszą sprzedaż papierów. Nie trzeba było długo szukać osób "przypartych do muru" czy nagle wzbogaconych emerytów. Handlarze skupowali papiery po cenie bliskiej nominałowi. Później - odczekawszy okres karencji - udawali się bezpośrednio do inwestora, inkasując zysk.

W przypadku spółek prywatyzowanych przez giełdę, akcje nie mają materialnej postaci, więc nie można dyskretnie zawrzeć transakcji. Jak radzą sobie handlarze? - Najpierw podpisujemy umowę ustanawiającą pełnomocnictwo na rachunku maklerskim. W drugiej umowie notarialnej osoba sprzedająca zrzeka się praw do akcji po upływie okresu karencji. Wtedy wypłacam umówioną kwotę w całości - wyjaśnia jeden z "braminów". A gdyby klient po upływie karencji chciał zerwać umowę? Przecież przez ten czas walory na giełdzie mogłyby znacznie podrożeć. Po pierwsze, pracownik wcześniej przekazuje pełnomocnictwa handlarzowi i upoważnia go do podejmowania decyzji w sprawie akcji. Poza tym, "skupowacze" zabezpieczają się prawnie przed ewentualnością zerwania umowy. - Bardzo często zastrzegają olbrzymie odsetki lub kary na wypadek próby rozwiązania kontraktu. Wtedy niedoszły nabywca zażąda zwrotu pieniędzy, nierzadko z lichwiarskimi odsetkami i karami - przestrzega Henryk Czech, rzecznik prasowy Elektrowni Opole.

Zarządy spółek najczęściej próbują ograniczać działania "braminów": apelują, żeby nie odpowiadać na oferty znajdowane w ulotkach czy w prasie lokalnej. - Staramy się ostrzegać naszych pracowników, jakie są konsekwencje wcześniejszego odsprzedawania akcji. Wykorzystujemy różne środki: ulotki, radio zakładowe i intranet - mówi Piotr Wachowicz z biura prasowego Polic.

Akcje to nie tylko

pieniądze

Zdarzają się jednak przypadki, kiedy pracownicy rzeczywiście są zainteresowani korzystaniem z praw, które daje objęcie akcji. Na przykład chcą wspólnie występować na walnym zgromadzeniu jako znaczący podmiot. Tak jest w Puławach. Tamtejsza "Solidarność" podjęła inicjatywę stworzenia stowarzyszenia zarządzającego akcjami pracowniczymi. - Chcemy połączyć siły i z ponadpięcioprocentowym pakietem uczestniczyć w zarządzaniu przedsiębiorstwem - oświadcza Andrzej Świderski, przewodniczący związku. Podobnie jest w Policach. - Zastanawiamy się nad powołaniem spółki, której zadaniem byłoby zarządzanie akcjami pracowników. Na razie są to luźne rozmowy - mówi Jerzy Gośliński, przewodniczący OPZZ Polic. Pracownicy Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych mieli podobny pomysł, jednak idea łączenia akcjonariatu pracowniczego upadła. - Utworzyliśmy trzy lata temu spółkę pracowniczą, która skupiła prawie 4 proc. akcji. Wystąpiliśmy do Skarbu Państwa z ofertą zakupu dodatkowych 10 proc. Jednak nasza propozycja, jako ludzi spoza układu politycznego, została odrzucona. Wszystkie akcje trafiły na giełdę - tłumaczy Adam Borzęcki, członek zarządu spółki pracowniczej. - Teraz nie ma sensu nic robić. Nie będziemy nic znaczyć, bo fundusze inwestycyjne zwiększyły udział do ponad 40 proc. kapitału WSiP. Nie pozyskamy też udziałów emerytów, bo większość pewnie już je sprzedała - dodaje.

Obrót wewnętrzny

Ciekawy jest przypadek Polskich Linii Lotniczych LOT, które przestały być przedsiębiorstwem państwowym w 1992 roku. To jedna z nielicznych spółek, w której starano się uregulować obrót papierami pracowniczymi. W 2002 r. zatrudniono w tym celu biuro maklerskie Banku Handlowego. Transakcje odbywały się między pracownikami LOT-u. Wkrótce okazało się, że zainteresowanie jest bardzo niewielkie, dlatego biuro zrezygnowało z usług po zaledwie ośmiu miesiącach. - Teraz handel akcjami pracowniczymi to raczej martwa strefa. Pracownicy cały czas czekają na odwlekane od lat wejście firmy na giełdę, żeby poznać realną cenę swoich walorów - mówi jeden ze związkowców LOT-u. Według oficjalnych danych, pod kontrolą pracowników znajduje się 7 proc. kapitału firmy.

W połowie 2002 roku BDM PKO BP rozważał zorganizowanie podobnego obrotu akcjami pracowniczymi w PZU. - Dom maklerski zwrócił się do nas o opinię w tej sprawie. Nie rozważaliśmy takiej możliwości ani nie zgłaszaliśmy do BDM takiej inicjatywy, dlatego udzieliliśmy negatywnej odpowiedzi - mówi Michał Witkowski, p. o. rzecznika prasowego PZU. Zdaniem spółki, pomysł wcześniejszego zorganizowania przez biuro maklerskie obrotu akcjami PZU przed ich dopuszczeniem do obrotu publicznego mógł pociągnąć za sobą negatywne skutki. - Akceptacja takiego sposobu obrotu akcjami nie zapewniłaby mechanizmu rynkowego dla właściwej wyceny akcji, ani gwarancji odpowiedniej płynności - mówi M. Witkowski.

Pracownicy spółek objętych Programem Powszechnej Prywatyzacji (później NFI), mogli handlować papierami na sesjach organizowanych przez instytucje nadzoru. BRE Brokers (obecnie DI BRE) w połowie lat 90. organizował taki obrót dla pracowników około 20 firm. - Początkowo było spore zainteresowanie, jednak z czasem handel zamarł - mówi Michał Gawliński, wicedyrektor departamentu sprzedaży DI BRE. Było rzeczą coraz bardziej oczywistą, że te spółki nie trafią na giełdę. Obrót w wąskim gronie (pracownicy nie mogli kupować papierów innych firm) był więc pozbawiony sensu.

Komentarz

Agnieszka Steindl

Biuro prasowe Ministerstwa Skarbu Państwa

Karencja jest nieodzowna

Intencją ustawodawcy przy uchwalaniu ustaw dotyczących prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych w zakresie nieodpłatnego udostępnienia akcji uprawnionym pracownikom było umożliwienie załogom prywatyzowanych przedsiębiorstw współudziału w prywatyzowanym majątku oraz wpływania na zarządzanie spółkami powstałymi z przekształcenia przedsiębiorstw państwowych, a nie jak najszybsze "spieniężenie" nabytych akcji. Ustawodawca uznał, że okres "karencji" jest elementem nieodzownym dla realizacji akcjonariatu pracowniczego, co legło

u podstaw rozwiązań przyjętych w ustawach prywatyzacyjnych.

Należy podkreślić, że Trybunał Konstytucyjny w swych orzeczeniach wyraził pogląd, iż określenie kręgu osób uprawnionych do nieodpłatnego nabycia akcji oraz zasad ich nabywania należy do wyłącznej kompetencji Sejmu RP. Uwzględniając powyższe stanowisko Trybunału Konstytucyjnego, minister skarbu państwa, jako reprezentant władzy wykonawczej, koncentruje działania na jak najbardziej rzetelnym wywiązywaniu się z zadań nałożonych na ten urząd przepisami prawa.

Marek Suski

poseł PiS, sejmowa komisja skarbu

Nie da się cofnąć programu

akcji pracowniczych

Zamysłem twórców ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji było, aby przy sprzedaży spółek Skarbu Państwa załoga stała się ich współwłaścicielem. Skąd wzięło się rozdawnictwo akurat 15 proc. akcji, nie wiem. Być może z sufitu. Mechanizm ten przedstawiany jest jako łapówka prywatyzacyjna. Nie ma w tym także sprawiedliwości społecznej, bo jeśli ktoś pracował czy pracuje w zakładzie produkcyjnym, który jest prywatyzowany, to może się cieszyć ze sporej nagrody z okazji przekształceń własnościowych. A pracownicy sfery budżetowej nie dość, że mniej zarabiają, to nie dostają akcji. Po prostu ten sektor nie jest prywatyzowany. Ale czy to ich wina? Dlatego przyznawanie akcji pracowniczych to kontrowersyjna sprawa. Gdyby chcieć teraz zmienić ustawę, to na pewno Trybunał

Konstytucyjny zareagowałby negatywnie. Jego motywacją byłoby pewnie odbieranie praw nabytych. Dlatego nie da się cofnąć programu akcji

pracowniczych.

Jeśli chodzi o okres karencji, to twórcy ustawy chcieli, by pracownicy nie sprzedawali akcji pod wpływem impulsu i nie pozwalali w ten sposób przejąć jakiemuś inwestorowi znacznego pakietu. W praktyce zakaz ten nie funkcjonuje tak, jak w zamyśle ustawodawcy, który chciał stworzyć silny akcjonariat pracowniczy. Po prostu życie weryfikuje zamysły. Proces odwracania gospodarki z centralnie planowanej na rynkową na taką skalę jak w latach 90. to ewenement na skalę światową. Wszyscy uczyli się na żywej materii. Nie wyszło tak, jak twórcy tych przemian chcieli.

Szkoda.

Robert Gwiazdowski

prezydent Centrum im. Adama Smitha

Łapówka dla załogi

Akcje pracownicze od początku nazywałem łapówką dla załogi, aby ta zgodziła się na prywatyzację. Prawo rozdające 15 proc. akcji spółki jest demoralizujące. To po prostu oficjalna łapówka. Nie ma na to uzasadnienia ani ekonomicznego, ani społecznego. Nie jest to program motywacyjny, bo ten jest przeprowadzany przez właściciela po prywatyzacji. Działania przed są tylko po to, by nie było buntu załogi. Akcje pracownicze to także antysolidaryzm społeczny. Otrzymują je ludzie, którzy jakiś czas pracowali w konkretnym zakładzie. A przecież majątek tej firmy

wypracowywali nie tylko oni. Czemu zatem nauczyciele czy lekarze nie dostają także akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw?

Łukasz Wachełko

analityk CA IB

To sprawa polityczna

Udostępnianie akcji pracownikom powinno rozpatrywać się i oceniać z punktu widzenia rynku kapitałowego, a w przypadku opcji menedżerskich - z punktu widzenia systemu motywacyjnego. Jednak są na tyle specyficznym instrumentem, że można o nich mówić tylko w kontekście polityki. Dobrym zapisem jestnie pozbywają się ich od razu i nie psują rynku. Pracownicy powinni też traktować otrzymane akcje bardziej jako produkt inwestycyjny niż dodatkową pensję czy bonus. Wydawanie akcji pracowniczych ma sens tylko w takim przypadku, kiedy patrzymy na nie przez pryzmat solidaryzmu społecznego. Dotyczy to np. akcji dla emerytów.

Remigiusz Sopel

analityk Domu Maklerskiego IDM SA

Zbyt ogólne zasady przydziału

Akcje pracownicze jako element polityki kadrowej są dobrym pomysłem. Jednak - jak każdy program motywacyjny - także i ten powinien być rozsądny i uwzględniać rozdawnictwo akcji w proporcji do stanowiska, stażu i wkładu pracy konkretnego pracownika. Wtedy dopiero

funkcja tych walorów spełniłaby swoją rolę. Kiedy program wydawania akcji pracowniczych jest przeprowadzany w zły sposób, stwarza sytuacje patologiczne, w szczególności w odniesieniu do akcji pracowniczych

spółek Skarbu Państwa. Mam na myśli np. handel walorami na nie do końca uczciwych zasadach, często z naruszeniem prawa. W przypadku akcji pracowniczych prywatyzowanych spółek SP trudno jest mówić

o możliwości wprowadzenia indywidualnych strategii nagradzania

i motywowania kluczowych pracowników.

Dariusz Matuszewski

przewodniczący Federacji Związków Zawodowych Górnictwa Naftowego i Gazownictwa w Polskim Górnictwie Naftowym i Gazownictwie (PGNiG)

Rekompensata się należy

Oczywiście, że popieramy wydawanie pracownikom akcji. Jesteśmy zdecydowanymi zwolennikami takiego rozwiązania. Wielu ludzi poświęciło całe życie dla firmy. W naszej spółce były czasy, kiedy pracowali nawet więźniowie i ludzie z łapanki za bardzo małe pieniądze. Rekompensata w postaci akcji jest tu na miejscu. Czy dobrze, że dotyczy to 15 proc.

kapitału spółek? Wolałbym, żeby było to 50 proc., ale tak została skonstruowana ustawa i tego trzeba się trzymać. Uważamy natomiast, że

zupełnie niepotrzebny jest okres karencji, kiedy nie można sprzedawać akcji. Zwróciliśmy się do urzędującego jakiś czas temu ministra skarbu Andrzeja Mikosza, by nastąpiła zmiana w ustawie w tym względzie.

Jednak nic się nie zmieniło. W przypadku PGNiG nawet gdyby wszystkie osoby uprawnione pozbyły się swoich akcji, to i tak Skarb Państwa miałby pakiet większościowy. Dlatego też wydanie akcji pracowniczych,

o co zabiegamy, nie miałoby znaczenia z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego państwa.

Robert Wąchała

Dyrektor Departamentu Informacji i Analiz urzędu KPWiG

Propozycja zakupu takich akcji jest prawnie dopuszczalna

Zamieszczenie w środkach masowego przekazu, w tym w internecie ogłoszenia o treści "kupię akcje..." jest prawnie dopuszczalne. Proponowanie nabycia nie oznacza propozycji zbycia. A zatem skierowanie

do akcjonariuszy spółki propozycji zakupu od nich akcji nie będzie można uznać za publiczne proponowanie nabycia papierów wartościowych.

Zachowanie takie nie będzie wyczerpywać znamion czynu zabronionego określonego w art. 99 ustawy o ofercie.

Artykuł ten penalizuje publiczne oferowanie papierów wartościowych. Stanowi, iż "Kto proponuje publicznie nabycie papierów wartościowych bez wymaganego ustawą zatwierdzenia prospektu emisyjnego, złożenia zawiadomienia obejmującego memorandum informacyjne albo udostępnienia takiego dokumentu do publicznej wiadomości lub do wiadomości zainteresowanych inwestorów, podlega grzywnie do 1 mln zł albo karze pozbawienia wolności do lat 2, albo obu tym karom łącznie".

KPWiG w ramach nadzoru sprawdza wszelkie ogłoszenia dotyczące oferowania akcji (a więc ogłoszenia o sprzedaży akcji) w środkach

masowego przekazu (prasa, internet). W przypadku powzięcia takich

informacji składa do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 99 ustawy o nadzorze. W tym roku złożono dwa takie zawiadomienia.

W 2005 r. zapadły dwa orzeczenia sądowe o warunkowym umorzeniu postępowania wobec

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego