Na mocy ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych z 1997 roku pracownikom przysługuje nieodpłatnie do 15 proc. akcji. Rozdawnictwo darmowych papierów miało m.in. zapewnić przychylność załóg dla prywatyzacji firm Skarbu Państwa. Liczba obejmowanych akcji uzależniona jest głównie od stażu pracy. Akcje dostają również emeryci i renciści, o ile pracowali w przedsiębiorstwie przynajmniej dekadę przed jego przekształceniem w spółkę akcyjną. Pracownicy uzyskują prawo do objęcia walorów trzy miesiące po tym, jak Ministerstwo Skarbu Państwa sprzeda przynajmniej jedną akcję. Wygasa ono po roku.
Według danych Ministerstwa Skarbu Państwa, do połowy 2006 roku 1,6 mln osób objęło 921,4 mln akcji i udziałów o wartości nominalnej 4,5 mld zł. Jednak wartość rynkowa papierów jest o wiele wyższa, czego jasno dowodzą szacunki dotyczące np. dwóch firm sprywatyzowanych przez giełdę. Wartość akcji pracowniczych, które dostała załoga Telekomunikacji Polskiej, można oszacować na 3,2 mld zł. Akcje pracownicze PKO BP byłyby zaś warte 2,1 mld zł. Wyliczenia powstały przez pomnożenie liczby udostępnionych pracownikom akcji przez cenę z oferty publicznej.
W intencji pomysłodawców przekazywania akcji, pracownicy - stając się udziałowcami - mieli współdecydować o losie zakładów. Tymczasem o akcjach pracowniczych słyszy się głównie w kontekście handlu pod bramą. Pierwszymi chętnymi do pozbycia się walorów są ludzie zmuszeni sytuacją, którzy potrzebują gotówki. Obdarowani akcjami pracownicy nie mogą nimi handlować przez dwa lata, licząc od dnia, w którym minister skarbu państwa sprzedał przynajmniej jedną akcję (np. inwestorowi strategicznemu czy w ofercie publicznej). Karencja dla kierownictwa firmy jest o rok dłuższa.
Atak "braminów"
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że nie ma sposobu na spieniężenie akcji przed upływem karencji. Przed upowszechnieniem internetu handlarze szukali klientów osobiście, najczęściej pod bramą zakładów (stąd przezwisko "bramini"). Zjawisko to występowało we wszystkich spółkach, w których pracownicy obejmowali akcje. - Widziałem ludzi rozdających ulotki, które zachęcają do sprzedaży akcji - potwierdza Marek Sieprawski, rzecznik prasowy Puław. - Pracownicy znajdują ulotki za wycieraczkami samochodów. Oferty pojawiły się nawet w lokalnej prasie - dodaje Katarzyna Jaślarz z biura relacji inwestorskich Polic. Pomysłowość handlarzy nie zna granic. Wynajmują atrakcyjne osoby, aby nęcić pracowników szybką gotówką. - Dostałem karteczkę od młodej, ładnej dziewczyny. Oprócz numeru telefonu nie było na niej żadnych informacji. Ciepłym głosem powiedziała, że zna kogoś, kto od ręki kupi moje akcje - mówi jeden z pracowników Polic. W przypadku Polskiego Holdingu Farmaceutycznego (Polfa Pabianice, Warszawa i Tarchomin), "maklerzy spod bramy" dowiadywali się o czasie spotkań zarządu z emerytami (np. spotkanie opłatkowe) i tam szukali chętnych do sprzedaży. Akcjami Elektrowni Bełchatów była zainteresowana cała zorganizowana grupa. Ulotki i ogłoszenia o zamiarze kupna walorów można było znaleźć nie tylko za wycieraczkami samochodów, ale i w skrzynkach pocztowych pracowników. Kiedy zainteresowana osoba dzwoniła na podany numer telefonu, automat informował ją o miejscu i czasie spotkania.