Jak wynika z opublikowanych wczoraj danych, niemiecki eksport, po bardzo udanym maju, kiedy wzrósł o 4,4 proc. w stosunku do poprzedzającego miesiąca, w czerwcu zaczął tracić. Spadek wyniósł 1,2?proc. w stosunku do maja. To nieco więcej, niż oczekiwali ekonomiści, którzy szacowali spadek na 1 proc. Równocześnie zmalał import – jego dynamika wyniosła tylko 0,3?proc., w porównaniu z majowymi 3,8 proc.
Ekonomiści są zgodni, że Niemcom zaczął szkodzić kryzys na obrzeżach eurolandu. W krajach takich jak Hiszpania czy Irlandia, gdzie czynione są oszczędności, spadł popyt, co przełożyło się na zakupy również u niemieckich przedsiębiorców.
Gospodarkę naszych sąsiadów może jednak wspomóc silny popyt wewnętrzny, któremu sprzyja najniższe od lat bezrobocie. – Spadek w eksporcie nie oznacza, że gospodarkę czeka krach. Będzie ona po prostu inaczej zbilansowana i większą rolę będzie w niej odgrywał popyt krajowy – tłumaczy Christian Schulz, ekonomista z firmy Joh. Berenberg, Gossler & Co. w Londynie.
Według ostatnich prognoz Bundesbanku, jeszcze sprzed kolejnych zawirowań na rynkach, gospodarka naszych sąsiadów miała w tym roku wzrosnąć o 3,1 proc., po tym gdy w zeszłym powiększyła się o rekordowe 3,6 proc. W przyszłym roku wzrost PKB był szacowany na 1,8 proc.
Chociaż eksport stracił, jednoczesny duży spadek dynamiki importu spowodował, że na rachunku obrotów bieżących Niemcy odnotowały w czerwcu nadwyżkę 11,9 mld euro, a więc większą niż w maju, kiedy wynosiła 6,7 mld euro.Oznaki spowolnienia płyną też z Wielkiej Brytanii. Poza spadkiem eksportu i powiększeniem się luki w handlu doszło tam do niespodziewanego spadku produkcji przemysłowej.