Mamy więc do czynienia z przysłowiowym „średniorocznie 10-proc. w długim terminie", co – jak przyznają same TFI – jest standardową odpowiedzią udzielaną dziennikarzom na pytanie, o ile wzrosną indeksy.
– Oczywiście nie mam pojęcia, o ile zmienią się indeksy giełdowe w przyszłym roku – otwarcie przyznaje Kamil Gaworecki, zarządzający portfelami w PZU TFI. Mimo to pokusił się dla nas o prognozy. – To jest to, czego chcą media i klienci – mówią analitycy.
Nie ma znaczenia, czy rok poprzedzający prognozy był dobry czy zły – zarządzający zawsze mówią o 10–15 proc. giełdowego wzrostu. To samo prognozowali po dwóch latach hossy – na 2011 r., i to samo na 2012 r. po słabym 2011 r. Przedstawiane przy tym argumenty są za każdym razem równie przekonujące i prawdopodobne.
Dlaczego jednak w przyszłym roku koniunktura na rynkach kapitałowych rzeczywiście może przypominać tegoroczną?
– Druga połowa 2012 r. rozbudziła apetyt na ryzyko wśród uczestników rynku. Paradoksalnie zbiegło się to z pogorszeniem danych makroekonomicznych w Europie i spowolnieniem wzrostu w USA. O poprawie nastrojów zadecydowały czynniki polityczne i działania EBC, na skutek których prawdopodobieństwo zrealizowania się scenariusza eurogedonu znacząco zmalało, a rentowności obligacji Hiszpanii i Włoch spadły do blisko dwuletnich dołków. Okazało się, że akcje mogą zacząć rosnąć nawet w wymagającym otoczeniu makroekonomicznym, a kierunek przepływów kapitału pomiędzy klasami aktywów wyznaczyli zagraniczni inwestorzy portfelowi oraz wyjątkowo szeroka aktywność inwestorów strategicznych poszukujących okazji do przejęć na rynku lokalnym – wymienia Paweł Jackowski, dyrektor biura portfeli akcji w Ipopemie Asset Management, aby pokazać, że ten rok kończymy w niespodziewanie wręcz dobrych nastrojach. Z podobną poprawą nastrojów mieliśmy do czynienia niewiele mniej niż rok temu – styczeń 2012 przyniósł zaskakujący wzrost indeksów grupujących małe i średnie spółki. Historia lubi się