Do tej pory większą część oszczędności samodzielnie inwestowałem w akcje spółek oraz powierzałem funduszom inwestycyjnym. Sposobem na zabezpieczenie kapitału oraz zapewnienie stabilnego zysku w dłuższej perspektywie jest dla mnie również zakup nieruchomości.

W ostatnim czasie w swojej zapobiegliwości postanowiłem jednak pójść jeszcze o krok dalej. Zachęcił mnie do tego jeden z moich przyjaciół. Chodzi mianowicie o – nadal dość mało popularne w Polsce – inwestowanie w dzieła sztuki. Niewątpliwą zaletą tego rodzaju inwestycji, którą doceniam, jest to, że ich wycena właściwie nie zależy od wydarzeń gospodarczych i politycznych.

Do tej pory co prawda nie podjąłem konkretnych decyzji inwestycyjnych, ale coraz bardziej intensywnie się rozglądam, nawiązałem współpracę z pewnym zagranicznym ekspertem i sam zacząłem sporo na ten temat czytać. Z góry zakładam jednak, że nie będę traktować tego jako czystej, długoterminowej inwestycji. Po pierwsze mam świadomość niskiej płynności na tym rynku. Po drugie, rząd wielkości środków, które planuję przeznaczyć na ten cel, nie wystarczy na zakup prac artystów z prawdziwej pierwszej ligi. Dlatego patrzę na to wszystko bardziej jak na eksperyment, na którym, mam nadzieję, skorzystają moje dzieci czy wnuki.