Zostawiając na boku zamieszanie co do tego, kiedy dokładnie upływają kadencje obecnych członków Rady Polityki Pieniężnej, w lutym gremium to będzie już obradowało w zupełnie innym składzie. Jak pan ocenia sześć lat polityki pieniężnej w wykonaniu odchodzącej RPP?
To był trudny okres z makroekonomicznego punktu widzenia. Nie można rozpatrywać mijającej kadencji RPP w oderwaniu od tego kontekstu. Z wyjątkiem początku kadencji, ta Rada funkcjonowała w warunkach malejącej inflacji, co było głównie związane z czynnikami zewnętrznymi. Przez cztery lata z rzędu taniały surowce, a słaba koniunktura w eurolandzie dodatkowo tłumiła wzrost cen. Przez większą część tego okresu umacniało się też euro, co było kolejną dezinflacyjną siłą poza kontrolą RPP.
Z tego, że od trzech lat roczne zmiany cen są poniżej celu inflacyjnego NBP rzeczywiście trudno czynić Radzie zarzut. Kontrowersje wzbudziła jednak podwyżka stóp w maju 2012 r., a potem utrzymywanie stóp na tym poziomie przez kilka miesięcy, choć gospodarka wyraźnie hamowała.
Tamtą podwyżkę ex post łatwo jest krytykować. Ale w momencie, gdy RPP podejmowała tę decyzję, operowała w zupełnie innych warunkach. Inflacja była wciąż istotnie powyżej celu i nie było wiadomo, że po roku będzie już zdecydowanie poniżej celu. Zresztą, nawet jeśli ta podwyżka była niepotrzebna, to też nie była szczególnie szkodliwa. Zgodnie z modelem NBP, podwyżka stopy referencyjnej o 0,25 pkt proc. odejmuje od tempa wzrostu PKB około 0,1 pkt proc. Spowolnienie wzrostu, które nastąpiło w kolejnych kwartałach, wynikało głównie z trzech czynników: mniejszego napływu funduszy unijnych, zacieśnienia polityki fiskalnej oraz ograniczenia akcji kredytowej, które nie miało związku z poziomem stóp, tylko raczej problemami strefy euro.
Większość ekonomistów przewiduje, że po zmianach w składzie RPP zdecyduje się na obniżkę głównej stopy o 0,25 do 0,5 pkt proc. Na Twitterze dał pan do zrozumienia, że nie chce się pan angażować w takie spekulacje.