PZU wreszcie zaprezentował wyczekiwaną politykę dzielenia się zyskiem do 2020 r. Na dywidendę przeznaczać będzie minimum połowę zarobku. Tym samym potwierdziły się informacje „Parkietu" sprzed sześciu tygodni. Wówczas podawaliśmy, że nie zmienią się dotychczasowe widełki dywidendy zakładające, że do udziałowców popłynie 50–100 proc. zysków, ale pewna ich część będzie przeznaczana na poprawę innowacyjności grupy i ewentualne przejęcia.
Strach ma wielkie oczy
Według nowej polityki maksymalnie 20 proc. zysku PZU może przeznaczyć na rozwój organiczny. Ewentualne przejęcia pochłoną nie więcej niż 30 proc. zarobków. Jednak w przypadku braku akwizycji akcjonariusze powinni dostać 80 proc. zysku.
– Wygląda to bardzo obiecująco – mówi „Parkietowi" Kamil Stolarski, analityk Haitong Banku. – Inwestorzy dostali serię informacji, które pozwalają myśleć, że najbardziej negatywny scenariusz dla PZU się nie zrealizuje – mówi. – Zarząd podtrzymał zobowiązanie swoich poprzedników do dzielenia się zyskiem z akcjonariuszami. Deklaracja wypłaty minimum połowy zysku jest bardzo silna, nawet w przypadku ewentualnych przejęć – dodaje Stolarski.
Na reakcję rynku nie trzeba było długo czekać. Akcje ubezpieczyciela na warszawskim parkiecie drożały ponad 7 proc. przy sporych obrotach.
Wcześniej znajdujący się od maja ubiegłego roku w trendzie spadkowym PZU spędzał sen z powiek inwestorów, notując kolejne minima. Historyczny dołek walory zanotowały w ubiegłym tygodniu – po odcięciu prawa do dywidendy kurs zniżkował do poziomu sięgającego 24 zł.