Rynkowa debata na temat tego, czy amerykańska gospodarka ugnie się pod presją wysokich stóp procentowych (tak jak to bywało zwykle w przeszłości), trwa już od ponad roku i przechodzi właśnie w kolejną fazę.
Większość się pomyliła
Zacznijmy od tego, że powszechna zgodność opinii odnośnie do rychłego nadejścia recesji z jesieni 2022 roku okazała się zupełnie nietrafiona. Po raz kolejny sprawdziła się znana zasada, zgodnie z którą powszechnie obstawiane scenariusze (czyli wtedy recesja i kontynuacja giełdowej bessy) zwykle niekoniecznie się realizują.
Tegoroczna rzeczywistość przyniosła pozytywne zaskoczenia względem ówczesnych pesymistycznych oczekiwań. Akcje, zamiast dalej tanieć, weszły w silny trend wzrostowy. A amerykański PKB, zamiast zacząć się kurczyć, zaczął przyspieszać, począwszy od I kwartału br. Najnowsze głośno komentowane szacunki płynące z modelu oddziału Fedu z Atlanty (tzw. GDPNow) mówią o dojściu zannualizowanej zmiany PKB w trwającym III kwartale do zawrotnego poziomu 5,6 proc., co po przetłumaczeniu na bardziej zrozumiałą na Starym Kontynencie konwencję, daje ok. 3 proc. wzrostu rok do roku.
Wraz z tą poprawą, radykalnym przeobrażeniom uległy też opinie na temat tego, czy czeka nas recesja. Z sierpniowego sondażu Bank of America wśród zarządzających funduszami wynika, że obecnym tzw. konsensusem jest już „miękkie lądowanie” gospodarki. Przypieczętowaniem poprawiających się nastrojów stało się głośne ścięcie przez bank Goldman Sachs prawdopodobieństwa recesji w kolejnych 12 miesiącach do skromnych 15 proc.
Czy to wszystko oznacza, że temat potencjalnej recesji powinien na dobre trafić już do kosza? Sęk w tym, że po niemal roku rewidowania powszechnych oczekiwań pojawiają się obiektywne sygnały, które zdają się nie tylko nie oddalać widma recesji, lecz wręcz przeciwnie – z historycznego punktu widzenia przybliżają ją dużo bardziej, niż miało to miejsce na jesieni 2022 r.