Niskie stopy procentowe oraz gwałtowny spadek wartości nieruchomości w ostatnich kwartałach sprawiły, że ceny domów stały się w USA stosunkowo niskie i możliwe do przyjęcia dla sporej części Amerykanów – zwłaszcza że rząd subsydiuje kredyty hipoteczne. Ceny zbijało dodatkowo pojawienie się na rynku dużej liczby nieruchomości sprzedawanych przez banki. Widać więc już oznaki wzrostu popytu na rynku.
Dowodem jest niespodziewany wzrost sprzedaży domów na rynku wtórnym o 7,2 proc. Zwiększyła się ona do najwyższego poziomu od sierpnia 2007 roku.
– Coraz więcej ludzi jest przekonanych, że dekoniunktura w branży już się kończy. Nie spodziewamy się już, że sektor budowlany będzie obciążeniem dla gospodarki. Ożywienie właśnie się rozpoczyna – wskazuje Ellen Zentner, ekonomistka z Bank of Tokyo-Mitsubishi.
Dane o cenach nieruchomości nie są już tak jednoznaczne. Według organizacji branżowej National Association of Realtors (NAR), w lipcu domy staniały średnio o 15 proc. Tymczasem indeks Case-Shiller wykazuje, że już w maju zaczęły one stopniowo rosnąć. Na pewno sytuacja na rynku wciąż jest jednak daleka od stabilności. – Odbijamy się od dna. Jednakże musimy poczekać do końca roku, by zobaczyć stabilizację cen – oznajmił Lawrence Yun, główny ekonomista NAR.
Shiller dostrzega możliwość powstania bańki na rynku w ciągu kilku lat. W stosunku do obecnej sytuacji też jest pesymistą. – Kryzys jeszcze się nie skończył. Sytuacja jest wciąż daleka od normalności. Ludzie są jeszcze dalecy od zwiększania wydatków – wskazał. Jego zdaniem, by doszło do prawdziwego ożywienia w branży nieruchomości, potrzebne będzie większe ożywienie na rynku kredytowym oraz nowe rządowe programy stymulacyjne dla gospodarki.