Nie było chyba dla nikogo zaskoczeniem, że drugi kwartał okazał się fatalny dla brytyjskiego koncernu naftowego BP. Poniósł on w tym okresie aż 17,2 mld USD straty netto. (W drugim kwartale 2009 r. zarobił zaś na czysto 4,4 mld USD). Strata została spowodowana przez olbrzymi wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej, do którego doszło 20 kwietnia, po eksplozji na platformie Deepwater Horizon.
Ta katastrofa ekologiczna kosztowała BP w zeszłym kwartale 32,2 mld USD. Spółka jeszcze przez wiele miesięcy będzie poważnie odczuwała jej skutki. Akcje BP zyskiwały jednak we wtorek, na otwarciu sesji w Londynie, ponad 1 proc. Raport o wynikach przyćmiła bowiem informacja o wyborze nowego prezesa koncernu.
[srodtytul]Czas dla Amerykanina[/srodtytul]
Od 1 października szefem BP będzie amerykański menedżer Robert Dudley. Obecnie kieruje on działaniami koncernu powstrzymującymi wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej i łagodzącymi skutki tej katastrofy. Wcześniej był m.in. szefem TNK-BP, rosyjskiej spółki joint venture BP. Stracił to stanowisko w 2008 r. w wyniku głośnego konfliktu ze wspieranymi przez Kreml rosyjskimi oligarchami.
Koncern zdecydował się na wybór amerykańskiego prezesa, licząc, że zdoła w ten sposób choć częściowo uchronić się od gniewu amerykańskiej opinii publicznej oraz administracji prezydenta USA Baracka Obamy. Dotychczasowy prezes Tony Hayward stał się bowiem, w wyniku wycieku w Zatoce, osobą znienawidzoną przez Amerykanów. Dalsze jego prezesowanie mogłoby zagrozić operacjom BP w USA. Koncern postanowił więc, że Hayward zostanie wysłany... na Syberię. Będzie tam doradcą TNK-BP. Na „pocieszenie” dostanie też 10,8 mln funtów odprawy emerytalnej oraz 1 mln funtów pensji za 2010 r.