We wrześniu nad ich ewentualnym przedłużeniem ma się zastanowić Kongres. Już teraz jednak kwestia ta jest w Waszyngtonie przedmiotem zaognionej debaty.

Dzięki tzw. ulgom Busha najwyższy próg podatkowy został obniżony z niemal 40 do 35 proc. W dół poszły także niższe progi, a stopa podatku od zysków kapitałowych spadła z 40 do 15 proc. W zamierzeniu miało to zwiększyć motywację Amerykanów do pracy, oszczędzania i inwestowania.

Jak oszacowała firma analityczna Macroeconomic Advisers, rezygnacja ze wszystkich ulg Busha odjęłaby 0,9 pkt proc. od stopy wzrostu PKB w 2011 r., która według prognoz sięgnąć ma 2,9 proc. Administracja prezydenta Baracka Obamy opowiada się więc za przedłużeniem większości ulg, z wyjątkiem tej dla najbogatszych gospodarstw domowych (o dochodach powyżej 250 tys. USD rocznie). – Zadłużanie się, aby sfinansować obniżkę podatków dla 2 proc. najbogatszych, byłoby pomyłką, która kosztowałaby 700 mld USD. To nie jest recepta, jakiej USA potrzebują – powiedział w minionym tygodniu amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner, wskazując na wysoki deficyt budżetowy USA (w tym roku około 10 proc. PKB).

Jak jednak dowodził niedawno na łamach „Wall Street Journal” słynny ekonomista Arthur Laffer, obniżka progu podatkowego dla najbogatszych zwiększyła udział płaconych przez nich podatków w całkowitych przychodach fiskusa. Z kolei zdaniem Kevina Hassetta, dyrektora badań ekonomicznych Enterprise Institute, to właśnie niepewność Amerykanów co do dalszych losów ulg trzyma w ryzach ich wydatki konsumpcyjne.