W ubiegłym tygodniu S&P500 dwukrotnie wybijał się na najwyższe poziomy wszech czasów, a w okresie 23 dni od 11 marca nigdy nie odstawał od rekordu o więcej niż 1,8 proc. Zanotował 2,1-proc. wzrost w tym czasie, kiedy rentowności 10-letnich obligacji amerykańskiego skarbu spadły o 0,36 pkt proc. do nawet 1,7 proc. Spadki rentowności obligacji o tej skali od 2010 r. towarzyszyły 4,6 – proc. stratom na rynku akcji.
Optymistycznie nastawieni inwestorzy argumentują, że akcje spółek amerykańskich stały się mniej wrażliwe na szoki globalne i będą drożeć. Z kolei niedźwiedzie wskazują, że kupowanie wszystkiego, jak to się dzieje obecnie, pokazuje, że rajd znajduje się w końcowym stadium i akcje będą tanieć, kiedy pogorszą się wyniki spółek , a Rezerwa Federalna zakończy program pobudzania gospodarki.
- Nowe poziomy przyciągają na rynek tych, którzy trzymali się na uboczu – twierdzi Paul Zemsky nowojorski specjalista zajmujący się alokacją aktywów w ING Investment Management. Jego zdaniem ludzie wystraszyli się rynku akcji, gdyż pamiętają rok 2008, kiedy eksplodował kryzys. Stopniowo jednak, wraz z upływem czasu i wzrostem kursów, ich nastawienie będzie się poprawiać i na rynek akcji nadal będą płynąć pieniądze.
W ubiegłym tygodniu Standard&Poor's500 zyskał 2,3 proc., co było największym jego tygodniowym dorobkiem od stycznia. Rekordy bił 10 i 11 kwietnia. Od początku roku nowojorski wskaźnik zyskał już 11 proc. Ton notowaniom ostatnio nadawały spółki, których akcje wcześniej spadły. Walory firmy First Solar, specjalizującej się w rozwoju technologii energetycznych, w okresie styczeń-marzec straciły 13 proc., zaś w obecnym miesiącu podskoczyły już o 38 proc.
To co na Wall Street działo się w minionym tygodniu było odstępstwem od coraz bardziej zgodnych ruchów akcji i rentowności obligacji. W tym roku korelacja między tymi rynkami osiągnęła rekordowy poziom.