Ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (QE) jest jak popychanie gospodarki sznurkiem – tak skuteczność skupowania przez banki centralne aktywów za wykreowane pieniądze określił kilka lat temu Richard Fisher, ówczesny szef oddziału Rezerwy Federalnej w Dallas. Większość pozostałych członków władz Fedu tej opinii nie podzielała. Niedługo po wypowiedzi Fishera, w listopadzie 2010 r., w USA ruszyła druga runda (QE), a potem jeszcze była trzecia.
Tak, jak ta obrazowa matafora Fishera nie znalazła posłuchu w Federalnym Komitecie Otwartego Rynku (FOMC), tak w Radzie Prezesów Europejskiego Banku Centralnego nie znajdzie go zapewne opinia łotewskiego członka Ilmarsa Rimsevicsa, który stwierdził, że QE jest jak podlewanie kamieni w nadziei, że zakwitną na nich kwiatki. Ekonomiści są niemal przekonani, że na grudniowym posiedzeniu Rada Prezesów EBC ogłosi wydłużenie, rozszerzenie lub zwiększenie skali skupu papierów dłużnych, który na poważnie prowadzi od marca (wtedy rozpoczął skup obligacji skarbowych, ale wcześniej przez kilka miesięcy skupował listy zastawne banków i obligacje zabezpieczone kredytami). W niedawnym sondażu agencji Reutera prawdopodobieństwo realizacji takiego scenariusza ocenili na 75 proc. A późniejsze wypowiedzi członków Rady Prezesów EBC i opublikowany w zeszłym tygodniu protokół z październikowego posiedzenia tego gremium zawierały klarowne – jak na standardy bankowców centralnych – sygnały, że decyzja w tej sprawie już w zasadzie zapadła.
Polityka pieniężna nie działa w próżni
Już samo to, że po ośmiu miesiącach skupu papierów dłużnych za 60 mld euro miesięcznie EBC widzi potrzebę modyfikacji tego programu, można odebrać jako dowód jego nieskuteczności. Zwłaszcza w kontekście deklaracji przedstawicieli EBC, że QE „to bieg długodystansowy, a nie sprint" (to akurat słowa Christiana Noyera, byłego już gubernatora Banku Francji, który w Radzie Prezesów zasiadał do końca października), więc nie należy oczekiwać natychmiastowych efektów. – Jeśli EBC po tak krótkim okresie ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej uzna, że należy ten program rozszerzyć, wyśle niewłaściwy przekaz do uczestników rynku. To będzie sygnał, że ten program nie działa tak, jak tego oczekiwano – powiedział „Parkietowi" Jean-Michael Six, główny ekonomista agencji ratingowej Standard & Poor's dla regionu Europy, Bliskiego Wschodu oraz Afryki.
A jak działać powinien? Zasadniczym celem EBC – a więc również QE – jest przywrócenie rocznej inflacji w strefie euro w pobliże 2 proc. Skup aktywów teoretycznie może prowadzić do tego kilkoma drogami. Paola Monperrus-Veroni i Sacha Tenenbaum, ekonomiści z banku Credit Agricole, którzy stworzyli syntetyczny miernik skuteczności QE, wyliczają ich pięć. Po pierwsze, popyt EBC na papiery dłużne powinien skutkować spadkiem ich rentowności, czyli kosztu kredytu w gospodarce. Po drugie, wzrost podaży euro powinien skutkować osłabieniem tej waluty, co z jednej strony powinno pobudzać eksport, a z drugiej podbijać ceny importu. Po trzecie, pieniądze za sprzedane EBC papiery dłużne banki powinny przeznaczać na akcję kredytową lub – po czwarte – inne aktywa, powodując wzrost ich cen. To, po przez tzw. efekt majątkowy, sprzyjać powinno wydatkom konsumpcyjnym. Piąty kanał transmisji QE na realną gospodarkę to wpływ tego programu na oczekiwania inflacyjne konsumentów, przedsiębiorców i inwestorów.
Jasne jest, że od momentu rozpoczęcia skupu obligacji skarbowych bezpośredni cel EBC nie przybliżył się ani na jotę. Wprawdzie początkowo dynamika cen konsumpcyjnych w strefie euro przyspieszała, ale maksymalnie sięgnęła 0,3 proc. rocznie, a ostatnio spadła do 0,1 proc. W efekcie poniżej celu inflacyjnego frankfurckiej instytucji jest już od blisko trzech lat. To jednak o skuteczności QE nie mówi absolutnie nic. Nie wiadomo bowiem, jak dynamika cen zachowywałaby się, gdyby EBC nie sięgnął po ten program. Można jednak przypuszczać, że podobnie: inflację tamuje bowiem przede wszystkim spadek cen surowców, na które bank centralny nie ma żadnego wpływu.