W ostatnich dniach GUS opublikował serię danych dotyczących kondycji polskiej gospodarki w lipcu. Największym zaskoczeniem była produkcja przemysłowa, która nie tylko spadła o 2,7 proc. rok do roku, ale też o 1 proc. miesiąc do miesiąca (po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych). To sugeruje, że słabość przemysłu nie jest wyłącznie kwestią wysokiej bazy odniesienia, związanej ze skokiem produkcji energii i wydobycia węgla przed rokiem. Co się dzieje w polskim przemyśle?
To nie był pierwszy słaby odczyt produkcji przemysłowej w ujęciu miesiąc do miesiąca. Przede wszystkim, widzimy oznaki, że popyt zagraniczny na polskie towary mocno osłabł. Branże, które produkują głównie na eksport, radziły sobie w ostatnich miesiącach różnie, ale akurat w lipcu spadek produkcji był tu duży i zsynchronizowany. Tąpnęła nawet produkcja urządzeń elektrycznych, która obejmuje nasz ostatni hit eksportowy, czyli baterie i akumulatory. Nie widać też odbicia w branżach energochłonnych, chociaż na rynkach energia potaniała. Wciąż zmagamy się też z konsekwencjami słabości popytu wewnętrznego w Polsce.
W jakim stopniu za słabość polskiego przemysłu odpowiada słabość popytu w strefie euro? Wstępne sierpniowe odczyty PMI sugerują bowiem, że tamtejsza gospodarka wciąż słabnie.
W 2021 i 2022 r. mieliśmy w produkcji sporą górkę, która wynikała z tego, że jesteśmy dużym producentem dóbr zaopatrzeniowych i dóbr trwałych, które były hitem w czasie pandemii. To się skończyło. W lipcu produkcja w Polsce wróciła do trendu sprzed pandemii. Można zakładać, że teraz polska produkcja wróci do starych korelacji z tą w Europie. Patrząc na dane ze strefy euro, istnieje więc ryzyko, że poziom produkcji zejdzie u nas poniżej wieloletniego trendu.