Jak podał we wtorek GUS, sprzedaż detaliczna towarów, liczona w sklepach zatrudniających co najmniej 10 osób, zmalała w lipcu w cenach stałych o 4,0 proc. rok do roku po zniżce o 4,7 proc. w czerwcu i około 7 proc. w każdym z poprzednich trzech miesięcy.
Choć spadek sprzedaży stracił impet, okazał się nieco głębszy niż oczekiwała większość analityków. W ankiecie „Parkietu” ekonomiści przeciętnie szacowali, że sprzedaż w lipcu zmalała o 3,8 proc. rok do roku.
Czytaj więcej
Ożywienie w przemyśle, napędzane odbiciem konsumpcji w Polsce, to wciąż najbardziej prawdopodobny scenariusz. Ale jego realizacja odsuwa się w czasie.
Trudno jednak mówić o rozczarowaniu. Na wyniki handlu detalicznego w ujęciu rok do roku spory wpływ ma wciąż wysoka baza odniesienia sprzed roku, związana z napływem uchodźców do Polski. O bieżącej sytuacji w handlu więcej mówią oczyszczone z wpływu czynników sezonowych zmiany sprzedaży miesiąc do miesiąca. Licząc w ten sposób, sprzedaż w lipcu wzrosła realnie o 1,3 proc., po zwyżce o 0,6 proc. w czerwcu. Dwie zwyżki z rzędu GUS odnotował poprzednio niemal rok temu. W rezultacie wolumen sprzedaży w lipcu był już tylko o 1 proc. mniejszy niż w grudniu ub.r.
- Najgorsze w sprzedaży detalicznej jest już za prawdopodobnie za nami, chociaż odbicie będzie powolne i stopniowe, podobnie jak w przypadku realnych płac. Cały czas widzimy również, że konsumenci chcą więcej wydawać na usługi niż na towary, czego miesięczne dane GUS nie pokazują – skomentował Mikołaj Raczyński, dyrektor zarządzający platformy Portu, uczestnik konkursów prognoz ekonomicznych „Parkietu” i „Rzeczpospolitej”.