Rząd zaprezentował we wtorek pewne szczegóły planowanej tzw. daniny solidarnościowej. Jej stawka ma wynosić 4 proc. od dochodów powyżej 1 mln zł rocznie. Wpływy z tego tytułu rząd szacuje na 1,2 mld zł. Mają one zasilić nowy Solidarnościowy Fundusz Wsparcia Osób Niepełnosprawnych. Jak ocenia pan ten pomysł?
Rząd zapowiadał, że nie będzie podnosił podatków. Jeśli projekt daniny solidarnościowej wejdzie w życie, ta deklaracja zostanie złamana. I niestety nowy podatek obejmie przede wszystkim przedsiębiorców. Statystyki pokazują, że ponad 80 proc. osób o dochodach powyżej 1 mln zł rocznie prowadzi własną działalność i stosuje w rozliczeniach z fiskusem liniową stawkę PIT (19 proc. – red.). Teraz ten podatek stanie się progresywny: przedsiębiorcy z najlepszymi pomysłami będą płacili 23 proc. zamiast 19.
Uwzględniając składki na ubezpieczenia społeczne, system podatkowy w Polsce jest degresywny. Klin podatkowy dla umowy o pracę z płacą minimalną to około 40 proc. Może podwyższenie obciążeń dla najbogatszych trochę ten system uzdrowi?
Nie widzę powodu, aby wprowadzać progresję w opodatkowaniu przedsiębiorców. Wiele badań pokazuje, że podatki progresywne zniechęcają do tego, aby więcej zarabiać. W tym wypadku zniechęcały będą do rozwijania firm. Pamiętajmy też, że mówimy o daninie, która ma przynieść budżetowi nieco ponad 1 mld zł. Na tle kwot, które MF uzyskuje dzięki uszczelnianiu systemu podatkowego, to jest relatywnie mała kwota. Dlatego mam wrażenie, że danina solidarnościowa ma przede wszystkim cel polityczny, a nie ekonomiczny. PiS kalkuluje chyba, że podniesienie podatków dla najlepiej zarabiających da się przekuć w zysk polityczny. Oto rząd sięga do kieszeni najzamożniejszych, aby sfinansować wyższe świadczenia dla potrzebujących.