Globalne rynki akcji zdają się obecnie funkcjonować w dwóch równoległych rzeczywistościach. Z jednej strony mamy obraz niemal permanentnej hossy, gdzie amerykańskie indeksy napędzane nowym „paliwem technologicznym” i niewzruszone całym wachlarzem ryzyk, wspinają się na historyczne szczyty. Z drugiej strony, twarde dane i komunikaty banków centralnych malują obraz pełen niepewności, sprzeczności i realnych zagrożeń.
Ten dualizm doskonale odzwierciedla sytuacja techniczna. Amerykański indeks S&P 500, konsekwentnie przełamując kolejne zapory podażowe, dotarł właśnie w okolicę: 6929–6965 pkt.
Jest to wielokrotnie eksponowany przeze mnie średnioterminowy opór Fibonacciego, gdzie przynajmniej teoretycznie można spodziewać się aktywniejszej reakcji sprzedających. Jednak w obliczu obecnej euforii, ewentualne sforsowanie i tej bariery byłoby po prostu kolejną demonstracją siły i sygnałem kontynuacji hossy.
Tymczasem na rynku warszawskim indeks WIG20 dopiero próbuje zmierzyć się z newralgicznym oporem technicznym 3031-3049 pkt., który w sierpniu skutecznie powstrzymał kupujących. Wybicie tej strefy wygenerowałoby sygnał kontynuacji wzrostów – z bezpośrednim celem w postaci pułapu cenowego 3162 pkt. (silne zniesienie 161,8 proc.). Jednak ewentualne potknięcie w tym momencie i powrót indeksu poniżej wsparcia 2958-2964 pkt. świadczyłoby dla odmiany o możliwości wykrystalizowania się ruchu kontrującego (czyli mógłby wówczas powtórzyć się scenariusz z sierpnia).
Nie da się ukryć, że globalna siła amerykańskich indeksów ma solidne fundamenty. W środę Rezerwa Federalna dostarczyła rynkom potężną, podwójną dawkę wsparcia. Zgodnie z oczekiwaniami, obniżyła stopy procentowe o 25 punktów bazowych. Co jednak znacznie ważniejsze, ogłosiłs wcześniejsze zakończenie redukcji bilansu (QT). Ten ruch, podyktowany obawami o zacieśniającą się płynność na rynku pieniężnym, jest wyraźnym zwrotem w kierunku bardziej akomodacyjnej polityki.