Ryzyko rozpadu niemieckiej koalicji rządowej wskutek sporu o politykę imigracyjną przyczyniło się w poniedziałek do odwrotu inwestorów od europejskich aktywów. Euro traciło wobec dolara, a złoty, któremu szkodzi dodatkowo brak apetytu inwestorów na aktywa z rynków wschodzących, tracił także wobec euro. W efekcie za euro było trzeba zapłacić nawet ponad 4,39 zł, najwięcej od początku 2017 r. Kurs dolara zbliżył się do 3,78 zł, czyli rocznego maksimum odnotowanego pod koniec minionego tygodnia.
Bez szans na duże odbicie
Złoty słabnie konsekwentnie od początku roku. Oprócz okresowych zawirowań politycznych w UE, szkodzi mu przede wszystkim nerwowa atmosfera na rynkach finansowych w związku z nasilającym się wciąż konfliktem handlowym między Stanami Zjednoczonymi i ich głównymi partnerami handlowymi.
To, że złoty jest pod wpływem nieprzewidywalnych nastrojów na rynkach finansowych, sprawia, że analitycy ostrożnie wypowiadają się na temat jego dalszych losów. Większość ekonomistów ankietowanych przez „Parkiet" spodziewa się jednak stabilizacji notowań polskiej waluty, a w nieco dalszej perspektywie – jej umocnienia. Mediana prognoz 24 zespołów ekonomistów sugeruje, że w lipcu za euro będziemy musieli zapłacić średnio 4,34 zł, czyli mniej niż w poniedziałek, ale więcej niż średnio w czerwcu (4,30 zł). Dolar ma zaś kosztować średnio 3,73 zł, po 3,69 zł w minionym miesiącu.
„Otoczenie międzynarodowe pozostaje niekorzystne dla złotego, dlatego krótkoterminowo – w ciągu tygodnia – prawdopodobny jest wzrost kursu euro do oporu na poziomie 4,42 zł. Według naszych szacunków złoty jest już jednak istotnie niedowartościowany, co powinno ograniczać pole do dalszego wzrostu kursu euro" – zauważyli w poniedziałkowym komentarzu ekonomiści ING Banku Śląskiego.