Indeks utknął około 2900 pkt. Wczorajsza sesja była już trzecią pod znakiem mało owocnych zmagań popytu i podaży. WIG20 przez większość dnia stał w miejscu, by ostatecznie stracić 0,2 proc.
Z punktu widzenia analizy technicznej znaczenie ma nie tyle sam okrągły poziom 2900 pkt, ile raczej bliskość kluczowego poziomu oporu, jakim są kwietniowe szczyty hossy na wysokości 2932 pkt. Znaczenie tej bariery wzmacnia dodatkowo to, że maksima te złożyły się na formację podwójnego szczytu, której niekorzystne skutki posiadacze akcji odczuwali w pierwszej połowie maja.
Nie przypadkiem kupujący dostali zadyszki wraz z wejściem popularnego oscylatora stochastycznego do strefy wykupienia. Gdyby sugerować się tu poprzednimi takimi sytuacjami, to niestety wnioski nie są optymistyczne. W warunkach mozolnej wspinaczki, z jaką mamy do czynienia na GPW od jesieni 2010 r., wykupienie sygnalizowane przez oscylator było najczęściej zapowiedzią trwającego nawet kilkanaście sesji zjazdu notowań.
Warto zauważyć, że pod tym względem mamy dokładne odwrócenie sytuacji z połowy maja. O ile wówczas drogi do pogłębienia korekty spadkowej broniło mocne?wsparcie ok. 2800 pkt, a Stochastic zwiększał szanse na odbicie, sygnalizując wyprzedanie rynku, o tyle teraz WIG20 jest o krok od mocnego oporu, który trudno będzie sforsować z uwagi na wykupienie rynku.
Wydaje się, że te sprawdzone zależności z ostatnich miesięcy mogłyby zostać anulowane na rzecz powrotu silnego trendu wzrostowego (w takich trendach sygnały oscylatorów nie mają dużego znaczenia, a poziomy oporu są z łatwością łamane) tylko po spełnieniu odpowiednich warunków fundamentalnych. Niestety pod tym względem ostatnio sytuacja nie prezentuje się najlepiej. Co gorsza, dane makro zdają się wręcz coraz bardziej przeszkadzać koniunkturze giełdowej. Najlepszym dowodem na to były środowe odczyty wskaźników wyprzedzających w przemyśle. Polski PMI runął do poziomu najniższego od lipca 2010 r., a na dodatek tempo jego spadku wcale nie wyhamowuje.